Sukcesy trzeba szybko legalizować, przechodzić z nimi do porządku dziennego i dbać o to żeby się za długo tym nie ekscytować. To pomaga w wytyczaniu sobie coraz ambitniejszych celów i ciągłym podnoszeniu poprzeczki. Żeby sufit marzeń z 2021 r. był Waszą podłogą w 2022 r.
Takie dwa mocarne zdania uderzyły do głowy jak dopijałem druga kawkę. Dla uczciwości dodam że proceder miał miejsce w stanie istotnego dopingu cukrowego, bo z kawą weszły tzw. dobra w szeleszczących papierkach. Nazwy nie mogę podać bo miałbym za dużą konkurencję 🙂
Wszystko elegancko, ale żeby sufit z 2021 był moją podłoga w 2022 to nie omieszkam podczas wspinaczki, lekko zadumać się na każdym szczeblu drabiny. Jest też coś takiego, że patrząc na różne tematy z perspektywy czasu, nabieramy dobrego dystansu do wydarzeń i ocena jest bliższa obiektywizmu.
I tak w styczniu 2021 latałem po zaśnieżonym Ursynowie a w didaskaliach do treningu często latały: „pod koniec już mi się nie chciało”; „skróciłem przez ta zje…ą pogodę”; „dziki ból pod prawym kolanem”. Gdzieś tam daleko za potylicą wirtualnie marzyłem o obronie Mistrza Polski na 100km. Trochę bliżej potylicy był awatar Dariusza bijącego rekord w biegu 6-godzinnym. To były tylko śmiałe marzenia, ale jednak czułem że możliwe do urzeczywistnienia. To mnie nakręcało, żeby przezwyciężać pseudo trudności dnia codziennego.
I tak ostatni dzień stycznia zakończył się adnotacją treningową: „śnieżnie, licho ale zero zmęczenia”
W lutym przytuliłem trochę siłki i ochoczo wyznaczyłem nowe granice w bieganiu na bieżni. Najpierw poprawiłem PB na 10km z ulicy o 30 sekund na 31’10”. I nawet z pełną świadomością, że na bieżni jest łatwiej -moja twarz przypominała mimikę Jokera. Potem wpadło piękne 18km po 3’14”/km – no tak się tu latało na Ursynowie 🙂 To już były żelazne papiery na błyśnięcie nawet gdzieś dalej niż u mnie na osiedlu 🙂
Marzec to już byłem na luzowaniu – po 2,5 miesiąca uczciwej pracy czułem, że mogę ze spokojem oczekiwać na pierwszy start 2021-go roku tj 6 godzin Pełnej Mocy na stadionie na Podskarbińskiej. I choć po drodze nie ogarnąłem wszystkiego idealnie dając się jak leszcz przeziębić na tydzień przed eventem – to jakoś to uratowałem i wystartowałem. Same zawody – extra: 91,8 km średnio po 3’55”/km. Mimo że co najmniej kilkanaście rzeczy poszło nie tak jakbym chciał, to zdecydowanie występ wpisany w rubryce „Dariusz jaki Ty jesteś dobry” 🙂 Wnioski oczywiście też zostały wyciągnięte.
Kwiecień bez szaleństw bo przecież trzeba było dać ciału oddech 🙂 Wszedł zaledwie jeden mocniejszy maraton pod domem w 2h 32min. Generalnie się oszczędzałem i czekałem, żeby resztki formy zużyć na Wings For Life.
I tak Maj był kolejnym miesiącem gdzie „odpoczywałem”. Jeszcze tylko szarża na WFL w 4h 4min gdzie ogarnąłem nieco ponad 66 km (3’42”/km) dosyć łatwo wygrywając w PL a po tym już bawiłem się bieganiem. Ale w tej zabawie były też momenty gdzie w oddali widziałem kolejny cel – trochę cięższy kaliber: 100km na Mistrzostwach Polski.
Czasami ten obraz pojawiał się jak brałem ostatni zakręt na SGGW, żeby zjechać do bazy. Innym razem jakiś głos „straszył” mnie jak szedłem po treningu od furtki do drzwi wejściowych – „słabo trenujesz – zobaczymy jak ta zabawa będzie wyglądała na Pabianickiej setce”. Ale doświadczenie i dystans to tego typu gróźb nie sprowokował mnie do jakiegoś szaleńczego rzucania się w ciężki trening.
Czerwiec to już aperitif treningowy przed głównym 1,5 miesięcznym ładowaniem. Złapałem flow jednocześnie nie kumulując zmęczenia. Tutaj celem było doprowadzenie organizmu do stanu w którym byłby bez uszczerbku przyjąć mocniejsze strzały treningowe. Można oczywiście to wykonać w dowolnym momencie, ale zrobić z tego formę w zdrowiu to już inna bajka. Ciało musi być gotowe na taki ostrzał.
Lipiec zainaugurowałem testowym maratonem z tzw. marszu. Wyszedłem na pętle, przeczesałem grzywkę i po 2h 33min zatrzymałem się z 42,2km w nogach. Pot się lał, słońce w lico paliło, ale miałem poczucie, że jestem już w swojej strefie „niezniszczalność”. Może jeszcze na początku, jeszcze widziałem słabe punkty, ale pozycja wyjściowa do treningu pod MP była więcej niż dobra. Nawet miałem chwilę luzowania, żeby za szybko nie złapać szczytu formy. Raczyliśmy się zatem browarkami kibicując na EURO najpierw polskiej a potem już innym repkom 🙂
W końcówce miesiąca zapodałem trochę mistrzowskiego treningu na ciało i z ciekawością obserwowałem ile mogę wytrzymać. Jak nałożyłem na to lipcowy gorąc i skąpe żywienie treningowe to sam sobie się kłaniałem w lustrze 🙂
Sierpień – tutaj już nie planowałem wyznaczać nowych granic. Poleciałem jeszcze na Młociny do Pawła Żuka na maraton. Po szutrze o dwóch łykach wody ogarnąłem to w 2h 31min. To było coś w stylu: „serio, nie musisz się silić żeby cokolwiek oceniać – to jest samo komentujący się wynik jak na ciebie”. Ze spokojem więc nie próbowałem już szukać lepszych rozwiązań. Miarą wszystkiego co robiłem była skuteczność a ta zdecydowanie była po mojej stronie.
W końcówce sierpnia w Pabianicach z Radkiem Gozdkiem ogarnęliśmy pięknie temat i to co jeszcze w styczniu było tylko wirtualne a potem straszyło na początku lata – zmaterializowało się. Obroniłem Mistrzostwo Polski na 100km bijąc znacznie PB. Swój punkt odniesienie przesunąłem na wynik 6h 30min (3’54”/km) – moja podłoga na dziś.
Wiadomo, że po takim sukcesie to życie w stylu prosecco + ośmiorniczki 🙂 ale ile można się męczyć w tym luksusie. Odsapnąłem kilka dni i już pragnąłem kolejnego najszybszego, 9-tego maratonu w życiu.
Wrzesień – przyspieszona regeneracja w postaci nic nierobienia i szlifu formy do maratonu Warszawskiego. 4 tygodnie na wszystko wydawało się absurdalnie mało, ale w pandemicznym 2020 roku tak odpaliłem i PB zatrzymałem na 2h 24min 43 sec. Robiłem wszystko zgodnie z moją najlepszą wiedzą i jednocześnie dokładnie wbrew wiedzy naukowej 🙂 Ale jak coś robisz pod prąd to tym bardziej się starasz 🙂
Sam wyścig był próbą charakteru i mimo dużego doświadczenia na tym dystansie kilka razy zostałem zaskoczony. Jestem bliski powtarzalności tych biegów i stałego progresu, ale jak jest kilka przeciwności i one się złożą żeby grać na moja niekorzyść to jestem bezbronny. Tutaj podbiegi na trasie i wysoka temperatura obnażyły moje słabe strony których nie mogłem podszlifować w 4 tygodnie przygotowań. Z pokorą wziąłem czas minutę gorszy od życiówki i nawet 4. miejsce jakoś mniej cieszyło.
Tu trzeba być skrajnie uczciwym wobec siebie, dla zobrazowania: jak mieliście PB w maratonie 3h 10min i Waszym celem było złamanie 3h a rezultat jaki osiągnęliście to 3h 05min – to NIE osiągnęliście swojego sukcesu, co najwyżej się do niego zbliżyliście 🙂 ale jednak wykonaliście postęp.
W tym roku będę musiał wymyślić jak jednocześnie przygotować się do mocnej setki i szybkiego maratonu bo kalendarz w 2022 jest identyczny.
Na zakończenie sezonu poleciałem jeszcze kilka dyszek na rozruszanie, ale raczej na minimalnym treningowo kilometrażu. Wolałem myśleć perspektywicznie i oszczędzać trochę organizm. Zbliżyłem się na 30 sekund do PB na dyszkę jednak dwa tygodnie po maratonie nie czułem że to jest full recovery. Oczywiście było 4. 1. i 2. miejsce, ale te akurat mniej mnie interesują. Skończyłem rok w sumie z dwoma PB na koncie – 6h i 100km.
Plany 2022
Tutaj jest tak prosto jak na autostradzie w USA. Kwiecień lecimy na stadionie w Chorzowie 6 godzin pełnej mocy. Potem przenosimy fokus na Wingsa i tutaj zagadka na co będę leciał bo tydzień po tej imprezie bawimy się w Pabianicach na Mistrzostwach Polski 100km. Więc albo lekko odpuszczę albo zrujnuje życie wszystkim badaczom nad tematem „ile powinien wynosić okres regeneracji po ultramaratonie” 🙂 Zrobiłbym to z dziką przyjemnością 🙂
W sierpniu pobawimy się ponownie na ultra, a wrzesień prawdopodobnie szykuje się potyczka na podbiegach trasy Maratonu Warszawskiego.
Jak widać jest prosto, powtarzalnie, ale to nie znaczy że nudno 🙂 Jeszcze wytyczymy nowe cele w tym bieganiu i stawiam dużo żetonów że gest zwycięstwa będzie mi towarzyszył.
A teraz orient bo się zaczytaliście a za chwilę nowy rok więc shutdown komputerów i wygaszanie ajfonów bo miną Wam dobre chwile nowego roku 🙂
Życzę wszystkim mocarnych PB w 2022 i ycia na fali zarówno piątej jak i kolejnych 🙂 Oby kontuzje omijały Was szerokim łukiem bo formę to już się zrobi, wystarczy być pracowitym!
Pozdro