Skrótowy opis, jak to z tą Florydą było – a było wspaniale. Dużo słońca, sportowych emocji a na koniec zwiedzanie. Dopiero wróciliśmy i wiemy, że to nie był nasz ostatni raz na amerykańskiej ziemi 🙂 Ale po kolei, od początku i bez uprzedzania faktów 🙂
Lecimy do USA
Mimo kilku wyzwań w trakcie organizacji wyjazdu na Wings For Life, pomysł pt. „Lecimy na Florydę” był na etapie wdrażania. Oczywiście jedyna opcja jaką brałem pod uwagę, to wspólna wyprawa z dziewczynami. Podróż do Stanów była w kręgu naszego zainteresowania już wcześniej. Oboje raczej lubimy te amerykańskie klimaty 🙂 . W czasie studiów byłem już za oceanem. Jakieś 3 miesiące żyliśmy w USA ze studentami z Polski, Litwy i Ukrainy. Wszystko w ramach Work&Travel. Pracowaliśmy wtedy w m.in. hotelu Howard Johnson w Wisconsin Dells. No jakże znakomite wspomnienia z tego okresu są do dziś. Od tego czasu wiedziałem, że to tylko kwestia czasu i ponownie wybiorę się do USA. Kasia miała podobnie, w ramach tego samego programu, 3 miesiące na campie opiekowała się amerykańskimi dziećmi. Wtedy oczywiście my się jeszcze nie znaliśmy.
Jeśli chodzi o tę podróż – nie chcieliśmy lecieć do USA na 3-4 dni tzn. na sam bieg. Sama podróż zajmuje dużo czasu. Postanowiliśmy wybrać się tam już 1 maja w środę. U nas był to wolny weekend majowy, Hania nie traciła tym samym zajęć w szkole. W tym czasie był akurat strajk nauczycieli, więc znakomita okazja, żeby przesunąć datę powrotu. Ustaliliśmy, że będziemy tam do 12-go maja 🙂 . Niestety w międzyczasie strajk się skończył, więc 5 dni szkoły zostało do nadrobienia. Ale co to jest dla Hani 🙂 .
Podróż zaczęła się ciekawie. Na Okęcie zamówiliśmy uberka z rana (wylot mieliśmy o 6:50). Podjeżdża elegancko Hyundai Getz 🙂 . Nas trójka + walizki + coś podręcznego. Widok miny kierowcy – bezcenny 🙂 .
Tak wyglądała nasza taksówka na lotnisko – źródło : encyklopedia.moto.pl
No ale my nie damy rady? Na wdechu jakoś te 5 km dojedziemy. Dojechaliśmy 🙂
Sardynki na tylnym siedzeniu
Podróż do USA znakomita. Najpierw do Frankfurtu, stamtąd niezłym smokiem tj. dwupokładowym Airbus-em 380 prosto do Miami.
Po około 10h podczas których obejrzeliśmy po 3-4 filmy, byliśmy na lotnisku w Miami. Duszno, gorąco – tak jak na all inclusive w Turcji latem 🙂
Odkrywanie Florydy
Zapakowaliśmy się do znakomitego kabrioletu chevroleta camaro i ruszyliśmy do hotelu w Plantation. Hotel był oddalony około 40 km od Miami, więc około 20-tej relaksowaliśmy się już na miejscu.
Przesunięcie czasu na Florydzie względem Polski to minus 6 godzin. Zatem czas pobudki wypadał u nas około 3 nad ranem czasu lokalnego 🙂 . Po kilku dniach zbliżyliśmy się ze wstawanie do okolic 5:30 🙂 Pod względem wykorzystania czasu jest to znakomite. W zasadzie po śniadaniu, od 7:30 byliśmy gotowi na „odkrywanie” Florydy.
Treningowo środę sobie już odpuściłem, za dużo się działo tego dnia. Na pierwsze bieganie wyszedłem we czwartek. Byłem ciekawy co to się wydarzy. Zrobiłem kontrolne 11 kilometrów. Po 1,5 km cały zlany potem i dyszałem jak lokomotywa, ale trudno było się spodziewać lekkości. Potem spojrzałem, że w sumie to leciałem średnio po 4’07”/km – tragedii wiec nie ma – pełen spokój.
Poza tym czwartek, piątek i sobota upłynęły pod znakiem umiarkowanie intensywnego zwiedzania okolic. Wpadliśmy m.in. do FlamingoGardens na bliższe spotkanie się z przyrodą 🙂 Oko w oko z flamingami i aligatorami zrobiło na nas dobre wrażenie. Zahaczyliśmy o jedno z największych centrów handlowych w USA Sawgrass Mills. Nie należymy do zakupoholików więc nie weszliśmy do tych ponad 350 sklepów które tam są 🙂 .
Aligatorów nie można było głaskać 🙁
W sobotę pojechaliśmy rozpoznać teren, z którego miał odbywać się start i jednocześnie odebrać numer startowy. Całość zlokalizowana na parkingu przed BB&T Center gdzie m.in. mecze rozgrywa lokalna drużyna NHL Florida Panthers. Od razu namierzyliśmy wśród zawodników polskie rozmowy. Były to osoby mieszkające na stałe na Florydzie. Nastawiały się na przebiegnięcie około 10 km. Porozmawialiśmy z nimi dłuższą chwilę popijając zmrożonego RedBull-a 🙂 . Było jednak tak gorąco, że nie chciałem się już męczyć – zrobiliśmy po pamiątkowej fotce i zawinęliśmy się do Sawgrass Mills na obiad.
Ogólnie cały tydzień przedstartowy był zupełnie inny niż zwykle. Podróż, zmiana jedzenia i ilość rzeczy do ogarnięcia mocno rozpraszały. W piątek i sobotę zrobiłem namiastkę ładowania węglowodanami, ale ze względu na upał apetyt miałem mierny. Piłem za to dużo, głównie pepsi 🙂 i gatorade – w ten upał zmrożone jedno i drugie doskonałe!
Sobotnie popołudnie ograniczyliśmy już tylko do spaceru do pobliskiego Dunkin Donuts na pyszną kawę i donata 🙂 .
Przed każdym startem jestem wyluzowany, tak było i tym razem. Był nawet pomysł, żeby iść jeszcze na basen. Ale jednak ustaliliśmy z Hanią, że od jutra „keine grenzen” 🙂 a dziś może jeszcze bez szaleństw. Zrobiłem 5 km rozruchu i powiedzmy, że byłem gotowy na bieg.
Dwa szybsze rytmy 100 m na rozruszanie