Ostatni tydzień lipca był pod znakiem „ostrzenia” pod zawody na 10 km. Drastycznie zmniejszyłem kilometraż. W efekcie w tym tygodniu przebiegłem razem z zawodami tylko 35 kilometrów.
Poniedziałek
Czułem moc 🙂 . Chciałem pobiec coś mocnego, ale żeby zdążyć z regeneracją do soboty (dzień zawodów). Wybierałem między 2 x 2,4 km lub 1 x 3km. Wybór padł na mocną trójkę. Pierwszy kilometr rozpoznawczy. Tempo z początku 2’58” potem 3’15”/km 🙂 – pierwszy międzyczas 3’03”. Trochę za szybko jak na ten trening. Wyluzowałem lekko żeby całość wytrzymać w dobrej formie. Drugi kilometr już w 3’09” . Ostatni już bez oszczędzania równo w 3 minuty. Mocno jak dla mnie.
Mój rekord życiowy na 3000 m z bieżni to 9 minut i 4 setne sekundy. Ustanowiony na Warsaw Track Cup w 2014 roku. Tutaj biegłem na pętli po chodnikach i osiedlowych ulicach z normalnym ruchem pieszo/rowerowym.
Moja stała trasa biegowa na Ursynowie
Na bieżni tego dnia prawdopodobnie był by rekord życiowy.
Wtorek
Wolne. Nie odczuwałem żadnych trudów poniedziałkowego treningu.
Środa
Doskonałe 12,5 kilometrów rozbiegania po Lesie Kabackim. Tętno średnie 131 z tempem 4’27”/km.
Czwartek
Ponownie wolne. Skumulowały się jakieś poza treningowe zadania. Siła wyższa 🙂
Piątek
Szła jakaś potężna burza. W pośpiechu zrobiłem ledwie 2,4 kilometra rozbiegania i 2 rytmy 100 metrów. Powrót już w lekkim deszczu.
Z ciekawostek: przy odbiorze pakietu startowego okazało się że mój rozmiar koszulki to S 🙂 . Założyłem ją na piątkowy trening – doskonale leży nawet trochę luźna. Zastanawiam się co to ma na celu lub kogo to ma oszukać. Zawsze biorę L sporadycznie rozmiar M a tu nagle jestem small 🙂 . Zawodnicy ważący bliżej 60 kg lub poniżej pewnie mieli XXXS. Normalnie żarty jakieś 🙂
Sobota
Start w zawodach. Niestety pora rozgrywania biegu z jednej strony znakomita bo wieczorem jest chłodniej. Z drugiej jednak strony jest cały dzień wolny a to sprzyja wykonywaniu jakiś ciekawych rzeczy, które niekoniecznie idą w parze z odpoczynkiem 🙂 . Dodatkowo jak jest wolne to deser goni deser. Tak było i tej soboty. Przed wyjazdem na bieg czułem się istotnie przejedzony i niezbyt wypoczęty. Na pewno zbyt mocno oddałem się przygotowaniom do urlopu na który wyjeżdżaliśmy kilka godzin po biegu. Ale przecież trzeba było się spakować 🙂
Krótko o samym biegu. Postanowiłem pobiec bez mierzenia kolejnych kilometrów czyli typowo na samopoczucie. Wyłączyłem w zegarku autolap’a i przestawiłem wyświetlacz na stoper. Oczywiście ani razu podczas biegu na niego nie spojrzałem. Pogoda wydawała się znośna ale jak się później okazało to były pozory. Wystartowałem odważnie bez większych kalkulacji. Kolejne kilometry 3’08”; 3’03”; 3’06” – szło dobrze. Jednak od czwartego kilometra zacząłem odczuwać już trudy wyścigu 🙂 . Kompletny brak oddechu, tak jak bym biegł z jednym płucem. Nie wiedziałem jakie jest tempo więc za bardzo się tym nie przejmowałem. Miałem cały czas nadzieję że wynik w okolicach 32’30” na mecie jest w zasięgu. I wtedy wbiegłem do tunelu – tam straciłem wiarę na dobry wynik. Wentylatory przewietrzające tunel pracowały na pełną moc i oczywiście odwrotnie do kierunku biegu 🙂 . Jak sobie to później analizowałem mogłem zminimalizować tę niszczącą siłę biegnąc prawą stroną – wentylatory są po lewej. Po opuszczeniu tunelu który kończył się podbiegiem byłem już sponiewierany i lekko zrezygnowany. Tempo na tym odcinku spadło do 3’29”/km – z tego już nie da się zrobić dobrego czasu. Jeszcze próbowałem walczyć, ale na ostatnim podbiegu oddychałem już rękawami 🙂 . Całość wyszła w 33 minuty co dało 6-te miejsce. Kilka sekund szybciej i już bym się cieszył.
Analizowałem międzyczasy czołówki i na szczęście wyglądały podobnie tzn. druga część dystansu zdecydowanie wolniejsza od pierwszej. To taka próba znalezienia jakiegoś wytłumaczenia 🙂 . Tak czy inaczej trzeba trenować i kuć formę w bólach. Niedosyt z wyniku lekko osłodził wyjazd z rodziną na urlop. Kilka godzin po biegu byliśmy już w trasie do Świnoujścia.
Dobry bieg, jak na takie warunki, ja akurat dzień wcześniej miałem po większym deserze city trail 5km, taki dystans jednak znacznie gorzej się biega z nadbagażem 😀 i btw dzięki za te wszystkie wpisy i porady, czytam bloga regularnie i dzięki Twoim wskazówkom „wyleczyłem się” ze skrajnego dbania o dietę, co już przeradzało się w chorobę.. Masa poszła do góry (patrząc po obwodach to raczej wróciły brakujące mięśnie), dieta jest normalna i przyjemna, a wyniki tez się poprawiają, z męczonych 40min na 10km jest 38 😀 Dzięki, super blog! 🙂
dobre słowa – dzięki 🙂 A dieta – zawsze wygrywa zdrowy rozsądek bez popadania w skrajności, z tym że niektórzy wolą się o tym przekonać ucząc się na własnych błędach 🙂