Rzeczywistość jest brutalna – za chwilę połowa marca a forma jeszcze daleko. Dziś lekkie resume tego, dlaczego formy nie ma i kiedy jest szansa że będzie. O tym, dlaczego w tym roku znowu pobiję życiówkę napiszę innym razem 🙂
Analizując rok 2017 i to w jakiej obecnie jestem formie, wnioski mogą być optymistyczne lub pesymistyczne w zależności jak to porównam. Czyli mogę śmiało zastosować strategię naszych mediów – ta sama informacja, pokazana jako zwycięstwo lub porażka 🙂
Porównanie z poprzednimi latami
Podejście optymistyczne będzie wtedy, gdy obecne bieganie porównam do lat 2012-2014 analogicznego okresu. Wtedy raczej odpuszczałem zimę. Pesymistycznie wyjdzie jak porównanie będzie do roku 2016 – wtedy trenowałem planem Marcina Chabowskiego – tu w zimę spania nie było. Chociaż jak wielokrotnie podkreślałem, kilometraż nie jest dla mnie celem samym w sobie to pokazuje jakiś obraz zaawansowania treningu. Takie porównanie pomiędzy różnymi zawodnikami było by niemiarodajne, ale dla jednej osoby w przybliżeniu jest akceptowalne.
Poniżej porównanie kilometrażu z poprzednimi latami:
To samo na wykresie
Kilometraż jak widać tragiczny nie jest. Widać też że wiosenne starty – nie wspominając o zimowych – to nie jest mój główny punkt w kalendarzu. Ściganie się w czapkach albo po błocie to nie mój świat. Wiosnę traktuje raczej jako wdrożenie się w konkretny trening. Wyjątek oczywiście stanowił poprzedni rok, ale to było na własne życzenie. W tym roku wydaje się, że od razu zacząłem trenować zbyt mocno, przez co dokuczają mi stale jakieś mikro kontuzje. Nie jest tak, że nie można z tym biegać, ale jednak nie pozwala to na wykonanie dobrych jakościowo treningów. Roller trochę pomaga chociaż najlepiej byłoby całkowicie odpuścić 2 tygodnie, co dla mnie NIE jest akceptowalne 🙂 .
Trening w 2017 r.
Ruszać się zacząłem już pod koniec stycznia. Na początku lutego poczułem moc :), a jak amator poczuje moc to myśli, że jest niezniszczalny. Pobiegłem pierwszą 30-tkę – do teraz nie wiem po co mi był taki trening w tym momencie. To jeden z argumentów za tym, żeby jednak mieć trenera – wtedy takie kombinowanie jest pacyfikowane 🙂 .
Zima skutecznie zniechęcała do biegania. Próbowałem zatem mierzyć się z bieżnią na siłowni w Calypso. Nabieganie na tym nawet 10 km to jednak duże wyzwanie, szczególnie psychiczne. Ale silny jestem 🙂 więc biegałem, w porywach do 15-20 km. To co w bieżni mi się podoba, to możliwość biegu z wysoką kadencją. Poziom 190-200 na 10-12 km przy tempie około 4’25’’/km wychodził naturalnie. Szybszy kilometr w 3’20’’ to już kadencja 215. Raczej ciężko mi uzyskać takie wartości na trasie. Przykład końcówki 12-13 km na filmie. Miałem zanalizować jakkolwiek swoją technikę biegu, ale ustawienie 25 klatek/sek okazało się słabym pomysłem – trochę smuży. Oczywiście dobra muzyka poprawia kadencję 🙂
W poszukiwaniu odciążenia kontuzjowanych części, próbowałem swoich sił na rowerze. W debiucie w sumie 1,5 h w tym 1 h powerbike lekko mnie sponiewierało. Dzień wolnego i się trochę odbudowałem 🙂 . Dla niewtajemniczonych zajęcia powerbike wyglądają jak niżej na filmie – czwórki szybko zaczynają drżeć no i można się dowiedzieć o istnieniu innych mięśni 🙂 .
Później już roweru poza kilkoma 5 minutowymi rozgrzewkami nie dotykałem 🙂 .
Od początku marca w nie smogowe dni, jest już bieganie w terenie. W tym tygodniu było pierwsze, w miarę uczciwe trenowanie. Całe 87 kilometrów zaliczone.
W niedzielę zacząłem od mega wolnego wybiegania. Doskonała pogoda, bo jakieś 15 stopni – chciałem pobiegać po prostu dla przyjemności. Bez patrzenia na zegarek i liczenia km-ów. Wolno było więc trochę spostrzeżeń jak biegają inni biegacze, których w kabackim nie brakowało. Moja obserwacja: znaczna część z nich w ogóle nie ma fazy lotu i prawie nie zgina nóg w kolanach – po prostu suną nie biegną 🙂 .
Poniedziałek był wolny – obowiązki rodzinne.
Wtorek pierwszy SteadyRun run 12 km – bieeednie to wyglądało. W okolicach progu tlenowego (LT) prędkość 3’55’’/km. Ale to budowanie formy więc trzeba takie rzeczy brać na chłodno.
Środa to z kolei 12 km EasyRun – wolno 4’40’’/km – z HR 129. Szybciej nie było sensu.
We czwartek po lekkim rozruchu postanowiłem zderzyć się z pierwszym TempoRun w tym roku. Standardowo odcinki 1 km – ile ich będzie miałem zadecydować w trakcie. Ostatecznie pobiegłem 6 razy w tempie 3’15’’-3’20’’ przy czym ostatni już w 3’26’’ ale bez oddychania rękawami. HR maksymalnie do 168. Chodziło o to żeby było wymagająco, ale bez umierania. Pozytywnie mnie zaskoczył w miarę lekki oddech i dobra kadencja 185 – to zasługa bieżni na siłowni. Całość 11,5 km
Piątek to podbiegi – najpierw 10 km w masce anty smogowej po Imielinie, a potem 10 podbiegów. Po trzecim podbiegu maska wylądowała w kieszeni. Pod koniec odcinka była groźba jej wessania 🙂 a że droga była, to szkoda mi się zrobiło. Razem wyszło 16,5 km.
W sobotę wieczorem wolne 8 km – chyba niepotrzebne, można było poleżeć przed TV, ale żalu nie ma. Dziś pewnie bym ten trening odpuścił – na tym etapie mało istotne. W niedzielę chciałem pobiec coś dłuższego. Wybiegłem z założeniem zrobienia 17 km, ale w sumie wyszło 27 🙂 . Wolno, bo po 4’30’’/km – nie było się gdzie spieszyć.
Podsumowując zatem – forma jest w trakcie budowania i przyjdzie jak będzie 🙂 . Nie spodziewam się że to nastąpi za tydzień – raczej jest to kwestia 1-1,5 miesiąca.
Jeśli chodzi o starty to najbliżej jest Półmaraton w Warszawie. W styczniu planowałem że wystartuję tam treningowo, ale czy rzeczywiście pobiegnę zadecyduję za tydzień. O życiówkę na pewno walczył nie będę, ale patrząc na wyżej wymienioną tabelkę – czas 1:15 jest w zasięgu. Żaden to wynik, ale już jako trening mógłby być dobrym przetarciem.