Po dwóch tygodniach (nie bójmy się tego słowa) miałkich treningów, zamierzałem uczciwie potrenować. W perspektywie było dużo zagrożeń, że jednak wypadnie mi jeden lub dwa treningi z tygodnia. Zawsze jednak trzeba wierzyć że się uda. Miało być mocno i dużo 🙂 . Zostały 3 tygodnie do Półmaratonu Praskiego.
Poniedziałek (14.08)
W niedzielę miałem wolne od treningu, zatem poniedziałek na wypoczętych nogach lekkie 23 kilometry w średnim tempie 4’/km. GPS standardowo w kabackim się gubił. W rezultacie na pętli 10 km nie doliczył około 200 m.
HR średni 138 – nic nadzwyczajnego. Tempo poniżej 4 minut było już wyzwaniem, więc nie piłowałem. Cel był taki, żeby zmęczyć nogi i resztę tygodnia stopniowo jeszcze to zmęczenie zwiększać 🙂 .
Oczywiście taki dystans na wypoczętym organizmie nie zrobił żadnego wrażenia, ale tutaj efekty przychodzą z opóźnieniem.
Wtorek
W poniedziałek dystans nadał lekkości – wtorek musiało być mocno. Znakomitym treningiem pod półmaraton jest trening właśnie w tempie półmaratonu. Jeśli mam biec ponad 21 kilometrów w określonym tempie (około 3’20”/km), to na tym etapie przygotowań trzeba być w stanie utrzymać takie tempo minimum przez 10-14 kilometrów. Oczywiście dochodzi skumulowane zmęczenie z treningów, ale i dystans jest odpowiednio krótszy.
Standardowo przed szybszymi treningami, pobiegłem 2,4 kilometra rozgrzewki, trochę gimnastyki i ogień. Biegłem po łatwej pętli tzn. po chodnikach a nie po lesie, trasa płaska, pogoda doskonała 23 stopnie. Tempo 3’22”/km było prawie komfortowe na HR 160-165. Wiadomo że w trakcie dystansu pojawiają się trudności, lekkie kryzysy ale po to ten trening jest. Tempo trochę szarpane ale liczy się średnia. Znakomicie zahartowałem psychikę. Na zawodach przecież będzie to samo a nawet trudniej.
Początkowo zaplanowany miałem dystans 10 kilometrów ale już w trakcie doszedłem do wniosku że nijak to się ma do półmaratonu. Dodałem zatem 2 kilometry, dało to wynik: 12 km po 3’22”/km. Pojawiła się pokusa walki o jeszcze dwa kilometry, ale z uwagi na to, że był to początek tygodnia nie chciałem nadwyrężać ciała. W sumie ze schłodzeniem i tak wyszło 19 kilometrów – Dariusz zadowolony 🙂 .
Środa
Szykowało się wieczorne raczenie alkoholem. Po wczorajszym treningu lekkie rozbieganie wpasowało się w to idealnie. Luźne 12 kilometrów po 4’45”/km i już cały wieczór uzupełnianie płynów „dobrymi” kaloriami 🙂 . W efekcie wieczór okazał się baaardzo obfity. Pozostało wierzyć w cudowną moc regeneracji mojego organizmu 🙂 .
Czwartek
Wszystkie obawy o negatywny wpływ środowych zachowań na dzisiejszy trening okazały się przesadzone 🙂 . Dołożyłem 12 kilometrów rozbiegania 4’30”/km i sesję 10 podbiegów na Kopie Cwila. Suma to 19,5 kilometra – po alkoholu w organizmie nie było już śladu. Po treningu lekko już zacząłem odczuwać zmęczenie. Niestety nie bez wpływu było codzienne niedosypianie, ale zawsze jest coś ważnego do zrobienia i dnia nie starcza 🙂 .
Piątek
To była zła temperatura do biegania – prawie 30 stopni. Ale zawalczyłem – pobiegłem 22 kilometry średnio 4’04”/km. Pod koniec już było mi bardzo trudno, jednak nie na tyle żeby się poddać. W trakcie biegu planowałem już następne dwa dni tygodnia. W niedzielę miało być dłuższe rozbieganie, sobota zatem musiała być łatwiejsza.
W końcówce ledwo dyszałem a tu moją szybkość zaczął testować lokalny pies. Zmusił mnie skubany do zbliżenia się w okolice tempa 3’/km (stąd ten pik na wykresie). Na szczęście szybko się zniechęcił. Rasowa symulacja finiszu z zawodów 🙂 . W domu już padłem.
Sobota
Rano czułem trudy poprzedniego treningu. Na szczęście przydomowe prace typu koszenie trawnika i drobne domowe prace maintenance 🙂 pozwoliły się doskonale rozruszać. Przed wieczorem jeszcze lekkie 10 km w tempie 4’22”/km z HR 128 i świeżość wróciła.
Niedziela
Zaplanowałem długie wybieganie w okolicach 30 kilometrów. Ostatnio taki dystans biegłem w kwietniu 🙂 . Deszcz chciał mi pokrzyżować plany – nie odpuszczał cały dzień, ale nie ze mną te numery 🙂 . Wpasowałem się w okno bezdeszczowe i po 17-tej wyszedłem biegać. Las Kabacki odpadał bo miało być żywo i równo. W lesie byłby to raczej bieg po błocie. Pobiegłem zatem na swojej pętli po chodnikach i osiedlowych uliczkach. Długość okrążenia to 2,4 kilometra, po 14 pętlach miałem 34 kilometry w nogach. Wszystko w okolicach 3’55”/km HR 143. Dodałem jeszcze 2 km schłodzenia i zakończyłem dobry tydzień. Objętościowo jak się potem okazało zrobiłem ponad 140 kilometrów. To jakiś mój rekord.
Podsumowanie
To były dobre treningi w moim wykonaniu. Był dobry trening tempowy, była siła i dużo kilometrów. Nogi przyjęły to elegancko. Jeśli nikt i nic nie przeszkadza to da się to upakować. Jak nie wiele trzeba żeby było WSZYSTKO 🙂
Jeszcze dwa tygodnie do półmaratonu. Trochę szybko to leci 🙂 – z optymizmem patrzę w przyszłość.