100 km to dystans, który całkowicie mnie zassał. To jest moje przeznaczenie biegowe. Od kilku lat, na początku sezonu treningowego – główny cel z jakim planuję przygotowania. Wszystko inne to didaskalia. Równie ważne bo przecież nadal pragnę szybkiego maratonu, szybkiej połówki, prędkiej piątki 🙂 Wyzwanie z serii: łączenie wody z ogniem no ale chciałoby się poprawiać na każdym dystansie 🙂
Od 2020 roku organizowana jest bliska mojemu sercu impreza: 6 godzin pełnej mocy. Normalnie którejś nocy, Paweł Żuk (organizator) miał sen – może zorganizuje płaski bieg 6-godzinny. Jeszcze wtedy nie wiedział, że pomysł zasiały mu te same elfy co mi wyzwanie: „Dariusz pobiegaj sobie ultra” 🙂
I tak ten bieg stał się moją docelową imprezą. Od dwóch lat ten pomysł ewoluował: czemu przy okazji 6 godzin nie spróbować wydłużyć biegu dodatkowo do 100km? Czyż to nie cudowne? 🙂 Przecież to wydarzenie szyte na miarę dla Dariusza!
Rozstawienie pionków
Kilka randomowych faktów, żeby wszystko nabrało odpowiedniego wydźwięku i mocy. Bez tego nie da się zrozumieć drogi której zwieńczeniem są zawody.
A zatem: biegowo rok 2023 u mnie to sukcesy, ale okupione dużym cierpieniem. Najpierw w kwietniu na 4. edycji 6 godzin pełnej mocy, pogoda zmiotła mnie z planszy. Skończyłem po 50km potyczkę mocno przemarznięty. Odbiłem to sobie dwa tygodnie później na Wings For Life w Poznaniu zwyciężając po raz 4. w biegu flagowym. Było cudownie! Chwilę po tym sukcesie, dotknąłem prędkiej piątki na biegu Ursynowa i życiówka z 2014r. poczuła na plecach mój oddech 🙂
Wygrana w WFL 2023
W tym szczęściu było niestety fizyczne cierpienie, cały czas biegałem z bólem. Kontuzja dziwna – przywodziciele. Dryfowałem z tym do połowy sierpnia trochę bez pomysłu jak to rozegrać. Dłuższa przerwa w bieganiu zawsze jest ciężka do zaakceptowania 🙂 A kilkudniowe przerwy/luzowanie w treningu nie przynosiły długofalowo ulgi. No i te elfy o których już wspominałem postawiły na mojej drodze Tomasza. Nie chodzi mi o tego świętego, niewiernego – ten jest lekarzem i jak do tej pory jeszcze się mnie nie wyparł 🙂 Do dziś razem trenujemy. Otóż Tomasz przekonał mnie, że dłuższa przerwa to JEDYNE rozwiązanie, żeby ogarnąć moje problemy i dalej kroczyć mistrzowską drogą. Wiadomix – diagnoza była poparta rezonansem a nie czytaniem ze źrenicy oka. Posłuchałem się. 3 tygodnie NIC nie robienia i pod koniec września zaczynałem ponownie bieganie. Z tego względu musiałem odpuścić maraton warszawski. Szło opornie – jak to na początku, ale potrafiłem się cieszyć z małych rzeczy.
Z Dominika Stelmach w Indiach – himalaje małe (MŚ 50 km)
Wykonałem dosyć skrótowy trening tak, aby przygotować się szybko do Mistrzostw Świata na 50km które były rozgrywane w Indiach. Do listopada formę jakąś udało się wystrugać. Ostatecznie pobiegłem na mistrzostwach 3h 5min (3’42”/km) w gorącym i gęstym od smogu indyjskim klimacie. Nie oceniam 🙂
Wróciłem i pragnąłem jeszcze jakiegoś wyścigu. Padło na maraton w Walencji. Piękny bieg, który rozpocząłem jak debiutant, bez żadnych obciążeń 🙂 Ruszyłem na tempo poniżej 2h 20min mimo, że o życiowej formie nie było mowy. Ale zamiast spokojnego wypunktowania życiówki wolałem zagrać wyżej i zobaczyć co się stanie. Jakby to rzekła Edith Piaf: niczego nie żałuję 🙂
Skończyłem i tak nieźle – 2h 26min. Najważniejsze, że przywodziciele już nie zgłaszały większych roszczeń. Co prawda do głosu doszedł lewy achilles, ale w życiu maratończyka a tym bardziej ultrasa w tym względzie rzadko jest cisza. Zawsze są jakieś bunty części ciała i trzeba to pacyfikować. Trochę jak z uspokajaniem dzieci w przedszkolu – stały niekończący się proces.
Łatwość wbrew pozorom jest większym zagrożeniem dla rozwoju niż trudność. Gdy jest trudno po prostu mam wrażenie, że więcej się staram! Lubiłem to 🙂
I tak oto zamknąłem biegowy sezon 2023. Usatysfakcjonowany, ale nie syty. Na horyzoncie rok 2024 i kolejne cele się już wyostrzały. Pragnienie prędkiej setki, mocny maraton – te namiętności cały czas w serduchu!
Trening 2024
Trening pod 2024 rozpocząłem z MEGA entuzjazmem. Przede wszystkim mogłem skrócić okres roztrenowania bo kontuzja dała ciału już wcześniej nieco wypocząć. Poza tym biegałem bez bólu. To takie prozaiczne a tak cieszy. Mogłem teraz dołożyć dowolny trening i jedyne co dokuczało to tęgi ból achillesa. Ale trwało to tylko kilkanaście minut rano no i po treningu 🙂 W trakcie treningu mogłem uznać że prawie nie boli. Prawda że pięknie?!
Zima: Od dawna zimę mam głęboko gdzieś – kocham bieganie na bieżni. Pogoda nie ma wpływu na to „co” lub „czy” biegam! Zaplanowałem zatem sobie mocarne jednostki. Takie, że niewiele osób na świecie 🙂 byłoby w stanie biegać tak mocno i tak często nie wpadając w przetrenowanie. Ale to nie było na siłę, słuchałem organizmu a ten codziennie domagał się: „no dawaj więcej, co się boisz„. Ja dawałem!
Od stycznia dodatkowo wziąłem udział w projekcie treningu hipoksyjnego wraz z bieganie.pl, Airzone Zamienie, 4Sportslab i ALAB laboratoria. To temat na oddzielne pisanie, ale w skrócie:
dwa razy w tygodniu biegaliśmy w sztucznej hipoksji. Pomieszczenie z bieżnią i zawartością tlenu symulującą wysokość. W większości to były okolice 2500-3000 m n. p. m. Zawartość tlenu mniej więcej 15% czyli 6% mniej niż w normoksji. Na początku projektu wykonaliśmy screening morfologiczny w ALAB i testy wydolnościowe. Testy zrobiliśmy w hipoksji na 2500m oraz w 4sports w normoksji. Powtórzyliśmy to wszystko po okresie treningu tuż przed półmaratonem Warszawskim. Półmaraton miał być finałem projektu a całość treningu trwała mniej więcej 3 miesiące. Uczestnicy: Paweł Krochmal, Dariusz Korzeniowski, Łukasz Kuriata i ja. No po prostu projekt złoto!
Z Łukaszem Kuriatą w Airzone Zamienie
Treningi w Airzone szły prawie do tzw. odcinki. W zasadzie nie było niczego takiego jak adaptacja. Limity bieżni (20km/h) były testowane w zasadzie za każdym razem. W inne dni dokładałem jakies kilometry w normoksji. Chciałem trochę potrenować pod półmaraton, ale głównie pod setkę. Był to zatem jakiś kompromis. Ograniczał mnie jedynie czas, szczególnie na longrun-ach. Te biegałem szybciej niż zwykle. Chodziło o wyrobienie jakiegoś sensownego kilometrażu oszczędzając czas.
Półmaraton Warszawski z Tomkiem Głażewskim
Test na Półmaratonie Warszawskim w marcu wyszedł wybornie. Zbliżyłem się do życiówki na 5 sekund, ale całość na całkowitym luzie. Może suchy czas 1h 09’54” tego rażąco nie pokazywał, ale ja wiedziałem że jest ponadprzeciętnie. Trzeba tylko było dołożyć kilka mądrych bodźców i spokojnie czekać na start 20 kwietnia. Tak zrobiłem.
Przedstartowo
20 kwietnia 2024 – 6 godzin Pełnej Mocy – to był cel numer 1 na tę część sezonu. Traumatyczne pogodowe retrospekcje sprzed roku, kazały mi kompulsywnie śledzić prognozy pogody 🙂 Jakby to coś zmieniało, ale śledziłem, wywierałem presję 🙂 Szukałem jakiegoś pozytywu, który pokaże, że będzie dobrze. Prognozy były bezlitosne: 8 stopni, wiatr i deszcz. Innymi słowy: kosa przeszywająca kości, krajobraz w odcieniach szarości i prawie brak dostępu do słońca. Czyli dokładnie powtórka sprzed roku kiedy to poległem. Dla odważnych można wrócić do tego tekstu: 6h edycja 2023 To było niewiarygodne, że akurat w tym dniu miało być tak nędznie. Nie da się po prostu w takich warunkach optymalnie sprzedać potencjału. Nie sądziłem, że to mnie tak będzie gnieść psychicznie. Prawie tak, że każdy dialog do mnie to było zakłócenie miru domowego. Oczywiście nie pokonało mnie to ostatecznie no ale lekko naruszyło moje zakotwiczone cele na ten bieg.
Mimo złych prognoz próbowałem zachować entuzjazm 🙂
Generalnie przepowiednia pogodynki była taka, że mniej więcej w połowie biegu (ok 12:00) ma zacząć padać. Czyli plan na bieg stworzył się taki: Startujemy o 9:00 ruszam bardzo żywo i biegnę tak długo dopóki warunki pozwolą. Potem będę coś rzeźbił z ortalionem, może zmienię buty.
Plan A – maksimum: skosić rekord polski Jarosława Janickiego (6h22min), plan B skosić ogólnie jakiś rekord (PB w biegu na 6h, PB na setkę albo PB split na 50tkę). Plan C – minimum: wygrać bieg 6h.
Tu jeszcze jedno wyjaśnienie: Bieg 6 godzin pełnej mocy to bieg jak sama nazwa wskazuje: bieg 6 godzinny. Po upływie czasu wszyscy się zatrzymują i kto porzebiegł najdłuższy dystans ten wygrywa. Zawody rozgrywane są na stadionie zatem u mnie są to okolice 230 okrążeń i więcej. Fajna zabawa 🙂 W tym roku miałem natomiast umowę z Pawłem Żukiem (organizator) i zgodę sędziów, że kilka osób będzie puszczone dalej – na 100km (jeśli oczywiście zechcą kontynuować bieg). Ja taką chęć oczywiście zgłosiłem! Atest, badania antydopingowe, lokalizacja w Warszawie – no jak mógłbym z tego nie skorzystać? Jechałem zatem z silnym nastawieniem zakończenia wyścigu na 100k a bieg 6-godzinny miałby być tylko etapem!
Tuż przed startem poszedłem do psychologa tzn. tam gdzie jest lustro 🙂 No i wytłumaczyłem zawodnikowi co jest ważne i dlaczego. Siła logiki i argumentów była tak potężna, że nawet nie dyskutował 🙂 Byłem gotowy.
Dzień próby
Zawody rozgrywane były na znanym mi stadionie dawnego Poloneza – OSiR Targówek na Łabiszyńskiej. Wpierał mnie jak co roku na tego typu imprezach: Radek Gozdek. Człowiek złoto. Na pewno nie mógł się doczekać żeby sobie 7 godzin chodzić po stadionie, czasami moknąć i obserwować jak inni się męczą 🙂
W zasadzie ja i Radek rozumiemy się bez słów. Wie co i kiedy ma robić a ja wiem że on to zrobi i tyle. Jak ja czegoś nie ogarnę – ON ogarnie!
To jest Radek 🙂
Jeśli chodzi o przygotowania zdecydowanie wyciągnąłem wnioski z roku 2023. Odzież startowa termo aktywna, zabrałem drugie buty na zmianę. Pas na numer gdyby trzeba coś na siebie założyć. Ortalion gdyby zaczęło padać. Starałem się wytrącić maksymalnie dużo argumentów pogodzie złej 🙂 No czuła się z pewnością tym zaszachowana 🙂 A i jeszcze jedno – miałem termos ciepłej herbaty. Już o rękawiczkach i 3 rodzajach czapek nie wspominając. Qrde prawie szach-mat.
Wyszedłem z samochodu na płytę boiska niczym Iga Świątek na kort – dwie duże torby Head czy inny Babolat doposażone pod korek. Termos i jeszcze ponadnormatywne szaty na sobie. Miałem po prostu wszystko.
Warunki na OSiR mega. Przybiłem soczystą piątkę z napotkanymi Ziomalami i Ziomalkami. Jest też Radziu – elo, elo, siemandero 🙂
Oni jeszcze nie wiedzą co się tu stanie 🙂
Kontrolnie 3 okrążenia na skalibrowanie zegarka tj. tryb biegu lekkoatletycznego. Dla nie wtajemniczonych: ficzer, który na podstawie 3 okrążeń kalibruje sobie geometrię bieżni 🙂 no i potem co do metra wskazuje dystans. Mega to działa!
Rozgrzewka na luzie, trochę za szybko (3’45”/km) ale tak musi być. Nie dało się wolniej 🙂
Noo lecimy…
Normalnie czekam na strzał, emocje w zenicie, adrenalina. Teraz lekko wydygany bo chudy po prostu w taka pogodę cierpi. Do samego końca w ortalionie. Dobra ruszyliśmy – uff. Już teraz to z górki, zaraz się dogrzeję, zacznę wyprzedzać innych, wpadnę w swój ultra-flow odpływając myślami gdzieś tam. Wtedy moja minuta będzie godziną. Zakrzywię czasoprzestrzeń i magicznie znajdę się na 80. kilometrze. Wtedy po prostu już będzie wypadało trochę popracować 🙂 Tak to sobie w głowie ułożyłem 🙂
Wbrew pozorom to nie są puste słowa, to w dużej mierze opis stanu w jakim jestem biegnąc długi dystans. Przebłyski mijanych osób, jakieś incydentalne migawki. Radek podaje mi coś do picia. To w zasadzie całość wspomnień z pierwszej pięćdziesiątki. Biegnę jakbym był niewidoczny dla innych, jakbym był umieszczony w kapsule i tylko czasami wyglądał przez małe okienko. Kontroluję cały czas, ale to jest relacja ja-zegarek, bardzo intymna ale jednocześnie bezemocjonalna 🙂 A autolapy? Te są cudowne. Odczucie leciutkiego easyrun a kilometry strzelają po 3’36”-3’38”. Zwalniam mocniej bo rozsądek i logika wiadomo. Stabilizuję tempo na 3’40-3’42”/km i tak trzymam. Jest taka lekkość biegu, że nie czuję wkładanego wysiłku. Bardziej dbam o to, żeby nie było szybciej. Gdy tylko na chwilę się zapominam pochylając się lekko do przodu od razu jest 3’37”/km. Za długo już biegam, żeby nie spodziewać się że kres tego łatwego biegania nadejdzie. Nie wiem natomiast kiedy, to jest właśnie takie mega wciągające.
Mijam dyszkę, wypiłem potem znowu wypiłem i już jest półmaraton. Tempo 3’39”/km. To jest prędkość z którą wirtualnie biegnie ze mną rekord świata Aleksandra Sorokina (100 km 6h05m – 3’39”/km). Ale nic z tym nie robię, nawet sobie tego nie uświadamiam czy wizualizuję. Trzymam po prostu swoje komfortowe tempo i czekam aż przyjdzie wykonanie wyroku w postaci przymusowej zmiany tempa. A kto wie może nie przyjdzie? Albo się spóźni? 🙂
Wypiłem, przetarłem szybki w okularach – trochę popadało. Cały czas naginam w przyciemnianych, żeby nie mrużyć oczu w deszczu. Przewentylowałem mocniej płuca głębszym oddechem, rozluźniłem ręce bo bicepsy przecież nietrenowane wcale. Kątem oka widzę, że leci sędzia na split maratonu. No to już można powiedzieć, że trochę kółek jest ujechane – dokładnie 105 okrążeń. Jeszcze nie będzie odliczania w dół bo to nie 50km, ale to już za moment.
Maraton mijam w 2h 34’30sek (3’40”/km). To jest mniej więcej taki mój standardowy, przelotowy czas w biegach na setkę i 6h. Co prawda jest to tempo na rekord świata, ale jak to kiedyś już pisałem: trzeba latać jak orzeł. Teraz to już zostało 6 dyszek i zmykam do domu 🙂
Półmetek
Coś już pogoda się mieni, ale z tego co pamiętam to do 50tki dobiegam całkiem suchy. Split 50km: 3h:03min13sek (3’40”/km). Samopoczucie na tym etapie: diamencik. Wiadomo, że jakieś włókna mięśniowe trochę pracy wykonały i ślad węglowy raczej już niezerowy. Natomiast odczucie zmęczenia jak na 50. kilometr wydawało mi się po prostu ponadprzeciętnie małe. Technika, a konkretnie GPS lekko to kwestionowały. Autolapy pokazują czasy bliżej 3’45 nieraz wpada 3’50”. Trzeba z tym żyć, a raczej biec. To nadal tempo szybsze niż średnia rekordu PL (3’50”/km). Lecę. Okrążenie za okrążeniem – oczywiście nie liczę niczego. Nawet zerkając na wyrywkowe autolapy nie patrzę na numer kilometra. Wiem, że są to mniej więcej okolice 50-60km. To moja sprawdzona taktyka na uwolnienie umysłu z tego biegowego kołowrotka. Ten aspekt jest tak samo ważny jak wykonany trening.
Gdy robi się trochę trudniej – szukam pozytywów. Otwieram szufladę i wyciągam piękną motywacyjną listę na podbudowanie.
Na tej liście: jest zimno, czoło mi zmarzło na prostej pod wiatr, zmęczenie mocno narasta, szybki w okularach trzeba przecierać bo przelotnie pada. Qrde! – nie tą szufladę otworzyłem 🙂 Sięgam do tej mniejszej, płytkiej – o tam jest malutka karteczka i kilka pozytywnych myśli. Czytam: jestem na 60-65.km i nawet mi przez myśl nie przeszło, żeby się zatrzymać. Czyż to nie jest cudowne? Nie ma ryzyka ekstremalnego zmęczenia, które wyzeruje mi prędkość. Sprawdzenie kontrolek w organizmie – też jest ponadprzeciętnie dobrze. Nic mocno nie doskwiera, lekko pod śródstopiem boli ale ma prawo – zrobione lekko ponad 50 tysięcy kroków na płytce karbonowej. Już mi lepiej, jakbym dostał zastrzyk adrenaliny.
Meta już blisko
Biegnę 🙂 Staram się utrzymać „dobrą” kadencję, mam otwarty umysł na to co przyniesie kolejne okrążenie. Jedno wiem już prawie na 100%. Te zawody nie skończą się dla mnie po 6 godzinach. Już się z tym oswajam bo po sygnale kończącym wyścig, będzie niezwykle ciężko przezwyciężyć chęć zatrzymania się. Wizualizuje już ten moment gdy każdy kładzie się na bieżni a ja kontynuuje bieg. To jeszcze z 1,5h gdy to nastąpi, ale już muszę tę kotwicę w mózgu podprogowo umieścić. Mam potężna wiarę w siebie, jestem przekonany, że dolecę do setki. Powtarzam sobie: „Dariusz, twój rekord życiowy na setkę wstał z krzesła i rozedrgany patrzy na to co się wyprawia – nie ztenteguj tego„. Ale też słyszę drugi głos: „Hej psst tu diabeł na twoim ramieniu – skończ sobie bieg po 6h – co się będziesz męczył„
Ktoś to musi pilnować i sędziować 🙂
Dolatuje do 80. kilometra. Jestem na etapie, który nigdy nie jest symulowany na treningach. Po prostu nigdy nie dochodzi się do takiego zmęczenia fizycznego i psychicznego. To zupełnie nowy szlak. Ja już tu byłem kilka razy bo to moja 4. setka. Ale ta ścieżka jest za każdym razem inna, więc tak jakby ja odkrywał na nowo. Jedyne co pamiętam z tych 3 poprzednich – to że jest ponadprzeciętnie ciężko. Tutaj tak naprawdę stajesz szczerze twarzą w twarz z samym sobą. To co sobie zaplanowałeś wcześniej nie ma żadnego znaczenia. To jak zwołanie sztabu kryzysowego gdy ktoś zaatakował. Każdy bieg to pewnego rodzaju turbulencyjność i chaos. To jak tę sytuację ogarniesz na tym etapie brutalnie obnaża każdy aspekt fizycznego, ale też mentalnego przygotowania. Jeśli dopuszczałeś się drobnych oszustw na treningu to idealny moment, żeby to poczuć a prawdopodobieństwo tego jest wysokie.
Świeżości to już nie widać 🙂
Teraz mój mózg jest jak rzep na negatywy i jak teflon na cokolwiek pozytywnego. Coraz bardziej odczuwam to co mi do tej pory nie przeszkadzało. A to ktoś prawie zabiegnie mi tor chcąc mi ustąpić, ale w ostatnim momencie zmienia zdanie. Tylko racjonalne myślenie: „wyluzuj – przecież nie zrobił tego specjalnie – rilaks!” pozwala wrócić do emocjonalnej równowagi. Suma summarum pięknie sobie z tym radzę. Radek co kółko mnie głośno dopinguje, za każdym razem krzyczy, że lece na rekord. Qrde, czy On myśli, że ja to zapominam i musi mi to powtarzać co okrążenie?? 🙂 Chcę wstrzelić się w słowo, ale nie krzycząc bo to zaburzy mi oddech – „Radziu, dajże mi pepsóweczkę!„. Za którymś okrążeniem to się udaje. Jest podana kolka – zimna, słodka – abmrozja. Kubki smakowe oczywiście już mocno upośledzone, ale nadal czuję ten smak.
Wróg u bram
W nożynach już 70-75 km czyli jakieś 180 okrążeń. Jak nic zbliżam się do końca tej potyczki. Biegnę blisko 4’/km i w pełni to akceptuję. W sumie to brak alternatywy bo zbyt wcześnie, żeby zarządzać tempem. Nic nie zmieniam – kadencja, moc wybicia, praca rąk, pochylenie, głębokość wdechów. Ciało pracuje jak widlaste V12, równiutko jakbym był w stanie homeostazy. Oczywiście dynamika maleje bo sprężystość ścięgien słabnie. Większą część napędową organizmu przejmują mięsnie natomiast ja to minimalizuję tzn. nie chcę dokładać energii w bieg. Przez kilka okrążeń kalkuluję – czy warto jest pognać po Rekord Polski w biegu 6h (95km) czy odpuścić na rzecz wyższych celów: dobicia do 100km w dobrym czasie. Wyświetla się wynik kalkulacji: – rekord Polski 6h i tak już należy do mnie więc trzeba się skupić na rekordzie na 100km. Sztuczna inteligencja by lepiej tego nie ogarnęła 🙂 Trzymam zatem poziom odczuwalnego wysiłku na ustalonym wcześniej poziomie.
Przekroczyłem 90. kilometr. Zbliża się newralgiczny moment bo za chwilę wszyscy skończą wyścig. Ja go wygrałem – to wiem. Zbyt dużo dubli weszło a mnie nikt ani razu nie wyprzedzał. Ale to jest dla mnie w tym momencie zerowy bodziec emocjonalny. Po prostu moje zmęczenie jest już na tyle duże. Po mnie tego nie widać – utrzymuję idealną postawę biegową, kadencję, wszystko jest jak należy poza prędkością. Jeszcze nie umiem tak biegać, żeby na końcu tej setki nie zwalniać. Uczę się tego i wkrótce to wyeliminuję.
Ostatnie 15 sekund zawodów – mi zostało jeszcze 28 minut
Przekraczam 93. kilometr – koniec wyścigu. Wygrałem. Zostałem mistrzem Polski w biegu 6h. Większość z ulgą osuwa się na bieżnię i leży krzyżem 🙂 Musze biec, Radek krzyczy „biegnij do setki” – czuć że się boi, że stanę. Wiem, że jemu też zależy, żeby z tych zawodów wyciągnąć maksa. Jest częścią drużyny a drużyna gra do jednej bramki.
Ostatnie 7km
Sędzia Janusz Rozum ustala mój dystans po 6 godzinach – 93,673km (3’51”/km) . Przezwyciężyłem pokusę i biegnę dalej. Chyba przesadziłem z tym strachem, wcale nie jest tak źle. Biegnę na bieżni już sam. Większość leży, uzupełnia płyny, sędziowie robią domiar odległości. Po kilku okrążeniach mam mega doping. Czuję się jakby każdy wpatrywał się czy dam radę. Dochodzi do mnie, że absolutnie NIC mnie nie powstrzyma, żeby to skończyć w rekordowym tempie. Przyspieszyć mi jest ciężko oby utrzymać i będzie gites!
Doping 🙂
Jeszcze trochę pepsi, jeszcze jakieś motywujące myśli żeby zagłuszyć zmęczenie. Wpadam na ostatnie okrążenie. Składam się w przedostatni 499 wiraż – jeszcze wykrzesam trochę sił, jeszcze rozpędzę ciało do prędkości 3’40”/km. Koniec – cudowny czas 6h 28min 15 sek. Życiówka poprawiona o 2min 10 sekund. Minimum na Mistrzostwa Świata 100km (6h 40min) w Indiach wypełnione z dużym zapasem.
Zbieram nowy rekord życiowy, rekord Polski (stadionowy). Tyle pracy, potu, żeby pragnienie się zmaterializowało. Dla takich chwil warto codziennie wykonywać ten trud. To być może jest nie do końca zrozumiałe ndla niesportowców 🙂 chociaż z drugiej strony np. taka pianistka – ćwiczy latami by wystąpić w konkursie i zająć miejsce. Czy to jest aż takie odległe?
To jeszcze audiotele – „o czym pomyślałem od razu po zakończeniu biegu?„
No pewnie!! Pyszna pepsóweczka 🙂
Klamra
Należy zadać pytanie – czy na tych zawodach osiągnąłem maksimum swojego potencjału?? W kontekście planu A absolutnie NIE. Prawda jest taka, że byłbym spełniony totalnie, gdybym pobiegł szybciej niż rekord Jarosława Janickiego tzn. 6h22min. Wiadomo, że to spełnienie trwałoby dzień może dwa 🙂 i zapragnąłbym znowu więcej. Tak już jest, nic z tym nie zrobię. Ale czy to znaczy, że nie jestem zadowolony? Nic bardziej mylnego. Cieszę się z tych małych rzeczy bo przecież rekord życiowy, mistrzostwo Polski, bo wygrana w zawodach bo rekord Polski, kwalifikacja na MŚ. Poza tym ta „nie moja” pogoda nie pokrzyżowała mi planów. Zdobyłem jeszcze większą pewność siebie w tym obszarze. Ani przez moment nie miałem najmniejszego kryzysu mięśniowego! To jest absolutne turbo doładowanie do pewności siebie. Można różne rzeczy wizualizować, sobie wmawiać, ale czymś innym jest to zrobić.
Podziękowania
Na koniec nie mniej ważna rzecz – podziękowania. Trzeba pamiętać, że z dużym prawdopodobieństwem nie byłoby tego wyniku, gdyby nie TE zawody, gdyby nie TEN organizator – Paweł Żuk. Gdyby Radek był kibicem dajmy na to Sandecji Nowy Sącz 🙂 i pojechałby akurat w tym dniu na mecz. Gdyby ta zła pogoda nie była wystarczająco dobra, gdyby Dariusz Korzeniowski nie załatwił mi termosu i nie doradził zakupu lepszej odzieży w przeddzień startu. Gdyby nie Tomasz, który z dzieciakiem na ręku dopingował mnie na ostatnich okrążeniach. Gdyby nie doping na stadionie i darcie twarzy przez Team Zabiegane Dni 🙂 To wszystko to puzzle tworzące całość! Ja też oczywiście jestem znaczącą częścią tej układanki ale tylko częścią. Za to wszystko piękne dzięki! Dług wdzięczności mam jak stąd do Sanoka i będzie spłacany!
Sukces to splot dróg dobrych i życzliwych ludzi których MUSICIE mieć w pobliżu – sami, bez odpowiedniego otoczenia nigdy nie osiągniecie maksimum swojego potencjału!
Ten ostatni akapit to prawie gotowiec na mszę pogrzebową i pożegnanie typa 🙂 – taka soczysta klamra weszła. Ale przestrzegam kler przed kopiowaniem, bo to nie jest żaden koniec. To tylko brama do następnego etapu – do wyzwania z którym mało kto mógłby ze mną wygrać na świecie. To wyzwanie pt: wyścig o super szybką regenerację 44-letniego ciała tak, żeby za dwa tygodnie w Poznaniu ponownie chłop był gotowy do wyścigu. W sumie z tym to jeszcze kilka osób na świecie by się ogarnęło ALE gra jest o coś więcej. Na Wingsie będę musiał zmierzyć się z przeciwnikami, młodszymi, lepszymi fizycznie no i ponownie z ultra dystansem. Walka będzie o siódmą wygraną w Wings For Life World Run!
Głęboko wierzę, że tak będzie, że dam radę. Wyścig już za dwa tygodnie a zatem idę trochę poleżeć 🙂
Do zobaczenia w Poznaniu 05.05.2024!
——————————————————–
Statystyki z ofensywy na Targówku: