BiegamZawody

Ile to jest dyszka w tempie easyrun? No ile – to jest po prostu NIC 🙂 Ledwie cztery okrążenia na mojej pętli pod domem. Albo dwa okrążenia na pętli SGGW z dobiegiem, a licząc też powrót do domu to już wyjdzie więcej bo prawie 12 km. Ale są sytuacje w życiu, że sama myśl o takiej niewinnej, miałkiej dyszce może spowodować zwiotczenie mięśni a głowa zareaguje „no nie, ja dalej nie lecę„. Taka właśnie sytuacja może wydarzyć się w wyścigu, na 80. kilometrze 🙂 Ale nie tak prędko …


Zbudujmy kontekst

    Przygotowanie do drugiego pandemicznego sezonu tj. 2021, zacząłem z lekkimi modyfikacjami treningowymi, ale bez wielkich rewolucji. Konsekwentna realizacja tego co działa, tylko wszystko odrobinę lepiej 🙂 A co na mnie działa? Proste metody treningowe, bo proste rozwiązania są najlepsze – zbyt wiele ketchupu może nawet zabić smak frytek 🙂 Trening do ultramaratonu i do maratonu generalnie jest bardzo prosty. Prostota jednak nie jest tożsama z trudnością – taki trening nie jest zbyt łatwy.

    Dużo biegów easy i od czasu do czasu mocniejszy drugi zakres. W tym roku bardzo biednie było z podbiegami i treningami interwałowo – powtórzeniowymi. Tych ostatnich po prostu nie lubię, ponadto jakoś dłużej „siedzą” mi w nogach. Lataliśmy więc wieczorami z Dariuszem Korzeniowskim (DK Runner) i Markiem po pętli na SGGW. Większość na intensywności w tzw. tlenie. Prawie nic nie było oszukiwane 🙂

    Wdychaliśmy powietrze znad dolinki Służewieckiej o niebanalnym chemicznie składzie. Jak leżał śnieg – a leżał często – zastanawialiśmy się dlaczego w stolicy prawie 40 milionowego państwa, w prestiżowej dzielnicy jaką jest Ursynów 🙂 nie mamy do dyspozycji zadaszonej lub chociaż podgrzewanej trasy do biegania?? Kto zna na to pytanie odpowiedź – nie wiadomo. Takie prozaiczne trudności, ciasne czasowo okna treningowe, PESELo-pochodne mini urazy chcące zrobić zamęt w naszej konsekwencji treningowej. To wszystko tylko budowało w nas moc, motywację i charakter.

Taktyka na bieg

    Otóż na tacy leżały takie fakty: dwa biegi w życiu powyżej 5 godzin. Pierwszy to debiut w biegu 6-godzinnym – średnie tempo 4’18”/km. Drugi bieg to Mistrzostwa Polski 100 km i średnie tempo 4’09”/km. Wszystkie z szybkim początkiem i umieraniem na końcu. Jakim tempem zacząć bieg? Z pewnością nie mam jeszcze takiej formy jak przed rokiem. Marzec to jest jak dla mnie bardzo wcześnie. Bez względu na to chciałem pobić wynik sprzed roku, czyli przebiec co najmniej 86 km (tempo 4’11”/km).  Kuszące jest tempo  4’05”/km nawet bliżej 4’/km. Pamiętam, że Tomek Walerowicz – zacny ultras szosowy – biegał setkę w tych okolicach. Trzeba poważnie myśleć, żeby się do takiej średniej zbliżać. Nie chciałbym zaczynać jednak zbyt mocno a potem cierpieć.

    Na trochę ponad tydzień przed biegiem założenia co do tempa ewoluowały 🙂 Wiedziałem,  że pogoda jednak nie będzie „moja”. Nie ma co celować w jakiś przesadnie dobry wynik – 4’10”/km jest ok.

    Dodatkowo ostatni tydzień przed biegiem, zaczął się dla mnie mocno średnio. Na 7 dni przed zawodami byłemmocno osłabiony, pobiegłem mimo to na treningu szybszą dyszkę. Po tym, w niedzielę byłem już zupełnie poskładany. O treningu oczywiście można było zapomnieć. Tak było przez kolejne kilka dni.

    Dwa dni przed zawodami – pisze do mnie Jarosław 🙂 ale nie ten co myślicie, tylko coach z Żurawski Team. Całość rozmowy kończy się tym, że Daniel Żochowski chętnie poprowadzi mi początkowe 21 km. Zrobiłem jeszcze szybki research i patrzę, że Daniel to jest taki nie za wolny gość! W jednej chwili poczułem, że mój dotychczasowy plan na bieg to jakieś zalęknione i nieśmiałe oczekiwania 🙂 Brak chęci pełnego zaangażowania pod pretekstem słabej pogody i lichego samopoczucia. Pretekst oczywiście był extra, żelazny, nie do podważenia 🙂 Tylko tu nie o to w tym chodzi. Porażką jest odpuszczanie sobie już przed samym startem, bez podjęcia walki.

    Piszę zatem Jarosławowi, że mój plan na początek to tempo 3’45”/km 🙂 Przecież gołym okiem widać, że znowu wszystko mi sprzyja. Z samopoczuciem nie jest dobrze, ale punkt przełamania mam za sobą. Jest marnie ALE idzie ku lepszemu. Musimy szybko przestać się mazać i podejść do tematu z większym zaangażowaniem. Uskuteczniłem przyspieszone ładowanie węglowodanami, chociaż w moim przypadku takie ładowanie jest w zasadzie codziennie. Da się jednak zjeść ich jeszcze więcej 🙂 Samopoczucie przypominające normalność wróciło w połowie piątku. Prognoza pogody niestety idealnie się sprawdziła – mróz i śnieg 🙁 no ale co zrobisz jak NIC nie zrobisz.

Ubiór

    Sobota rano rozejrzałem się – za oknem mróz, ale śniegu na ursynowie prawie wcale – zawsze mogło być gorzej. Wyjąłem ciepłe i już wysłużone szaty treningowe. Niestety nie posiadam startowych ubrań na zimę. Przygotowałem dwie koszulki z pakietów startowych + bluzę na długi rękaw. Bluzę wygrałem w 2015 roku na Grand Prix Warszawy i biegam w niej znakomitą większość treningów. Oczywiście to, że nie mam lepszych ubrań np. termoaktywnych nie wynika z ubóstwa – akurat nadmiarowymi banknotami wypychamy sobie z Katarzyną poduszki 🙂 Chodzi o to, że w taką pogodę nie startuję na zawodach to i zestawu startowego brak. Krótkich spodenek nawet nie brałem, zamiast tego spakowałem długie ocieplane leginsy i grube skarpetki.

Buty

    Tutaj do samego końca było wahanie. Wiadomo, że teraz karbon wzbudza duże emocje – i dobrze. A ja w tym dniu miałem do dyspozycji aż trzy takie opcje:

 


Nike Next – sprawdzone na kilku maratonach i na kilku ultra. Niestety są już mocno wymęczone, mają przebieg około 750 km. Ogromną zaletą dla mnie jest to, że są miękkie i wygodne.
Adidas adizero adios pro – flagowiec od Adidasa, którego testowałem na dwóch trzydziestkach i kilku krótszych treningach. Podeszwa zupełnie bez bieżnika. Dodatkowo z prawym butem podczas szybszych treningów jakoś nie do końca mogłem się dogadać.
Puma Deviate Nitro – te kurier dostarczył w piątek, dzień przed zawodami. W nowych butach raczej się nie startuje a szczególnie ultramaratonu – to jest oczywistość. Wie to nawet każda przypadkowo spotkana na ulicy osoba 🙂 Pumy wyróżnia w stosunku do dwóch powyższych to, że mają agresywny bieżnik.

Zapakowałem Nike i Adidasy biorąc pod uwagę zmianę butów w okolicach 40-50km.
Z rana przed samym wyjściem mignęła mi jednak fota Norberta – który także brał udział w biegu. Fota na zaśnieżonej bieżni 🙂

 

 

    Ręce mi lekko opadły na myśl jak będziemy biegać po tym śniegu. Na okoliczności jednak nie ma co się obrażać bo przecież ich to nic nie obchodzi. Odłożyłem z pokorą Adidasy na swoje miejsce i zamieniłem je na Pumy z bieżnikiem. Uznałem, że trzeba ryzykować i biec w nowych, nierozbieganych butach, ale jednak z jakąś przyczepnością. Nike mają trochę bieżnika, ale na takim śniegu to tak jakby go nie miały. Dołożyłem też jeszcze jedną bluzę na wypadek konieczności jakiejś podmianki.

Start

    Tym razem wpadłem na obiekt Orła na Podskarbińskiej nieco wcześniej. Przez cały bieg miał mnie wspierać Radek Gozdek (aka Warszawski Scyzoryk). Krótka instrukcja co gdzie mam i jestem gotowy.
Chciałem jeszcze przed startem zweryfikować warunki i ostatecznie ustalić tempo z jakim zacznę bieg. Na początku biednie to wyglądało, zamieniłem kilka słów z kolegami no ale tam pełen optymizm 🙂 A to że zaraz wyjdzie słońce i śnieg zniknie i że w ogóle będzie fajnie. Po prostu niesamowite. Zawierzyłem im 🙂 Założyłem nawet prawie bezbieżnikowe Nike i postanowiłem zrobić test. Raz żeby sprawdzić przyczepność a dwa skalibrować stryd.

 

Aż chce się biegać 🙂

    Pobiegłem pierwsze kółko w 1’18” (3’26”/km) – stryd naliczył 20m za mało czyli 380m. Szybka kalibracja (100 –>102), drugie kółko w tym samym tempie – nadal 380m 🙂 Jeszcze jedna kalibracja (102->104,5), kolejne kółko – 380m 🙂 – dobra to tak musi zostać bo brak czasu na dalsze zabawy. Najważniejsze, że oprócz dwóch odcinków na wirażu przyczepność jest w normie.

    Szukam Daniela, żeby zamienić chociaż dwa słowa o biegu. Jednak lecimy ostatecznie po 3’40”/km 🙂 To zaczniemy tempem na rekord świata (tempo rekordu – 3’42”/km). Niestety przed startem znałem to rekordowe tempo bo gdzieś mi się przypadkowo rzuciło w oczy. Wolałbym go nie znać. Qrcze – czuję lekkie obawy bo to jednak wygląda na srogą prędkość, ale nie pękam mało czasu, żeby nad tym dumać.

Minuty przed startem pędzą nadzwyczaj szybko. Jeszcze telefon z wgraną muzą, słuchawki, poprawienie wiązania butów i już krzyczą, że trzeba lecieć.
Łapu capu, zapomniałem włączyć gps-a, ale tempo będzie brane ze stryda. W sumie gps nie potrzebny. Wystartowaliśmy – dobra, teraz nareszcie będzie chwila spokoju 🙂

 

I poszli…

    Od razu Daniel wskoczył na szpicę ja za nim no i lecimy. Za nami w teorii powinien złapać się Andrzej Piotrowski 'Meloniq’brązowy medalista MP 100km. Ale to nie jest moment, żeby się interesować kolejnością. Przede mną trzeci najdłuższy bieg w życiu. Nie mam jednak żadnych rozterek czy obaw, wręcz przeciwnie – czuję lekkie podekscytowanie np. kiedy mnie odetnie 🙂

    Kilka początkowych okrążeń kontroluję tempo. Nigdy nie biegałem z Danielem więc prezentuję podejście „ufaj ale kontroluj” 🙂 Ale jest bez zarzutu, po prostu żyleta. Każde kółko po 1’27”-1’29”. Temperatura tak na styk, oprócz rąk to jakoś mocno nie marznę. Na jednej prostej odczuwalny wiatr w twarz no ale na drugiej jest z wiatrem. Chowam się za Danielem. Przyczepność z każdym kółkiem lepsza, zero ryzyka na wirażach – no jest prawie bajecznie! Już widzę pierwszy swój błąd – zamiast ocieplanych leginsów, powinny być wdziane krótkie spodenki 🙁

    Po kilku okrążeniach zostawiam pełne dowodzenie Danielowi – zaufanie zostało zbudowane 🙂 Nie patrzę na międzyczasy. Stryd nie dolicza mi metrów na każdym okrążeniu, więc autolapy i tak będą orientacyjne. Podobnie jak przed rokiem – za linią mety jest duży ekran z aktualizowanymi na bieżąco wynikami. Pięknie wszystko widać, będę w razie potrzeby z tego korzystał.

 

 

    Wyłączam się całkowicie, słuchawki prawie całkowicie mnie izolują od otoczenia. Na pierwsze 5 godzin mam przygotowanego audiobooka „21 lekcji na XXI wiek” Noah Harari’ego. Takie audio to jest bezpieczna taktyka, nie napędza tempa jak jakaś dynamiczna muza. Można spokojnie oderwać się myślami na dobre kilka okrążeń by potem na chwilę wrócić i np. poprosić o picie. Biegnę na centymetry za Danielem a myślami jestem gdzieś indziej. Co jakiś czas czubkiem butów uderzam w jego podeszwę. To nie dlatego, że go popędzam, ale chyba tak myśli bo po każdym zderzeniu patrzy na zegarek jakby się bał, że z tempem jest coś nie tak. Minimalna różnica prędkości stwarza te kolizje. Wszystko jednak bez ryzyka i pod kontrolą. Ogólnie to jest trochę śpiąco 🙂

 

Najlepiej się biegnie jak prawie śpisz – powaga, wtedy jest ten pożądany flow – samo się biegnie

    Pierwsze 10km (25 okrążeń) mija w zasadzie natychmiast 🙂 Widzę, że Daniel regularnie zerka na zegarek, więc ufam że kontroluje tempo. Po dyszce mieliśmy 10 sekund zapasu w stosunku do założonego tempa czyli lecieliśmy po 3’39”/km. Idzie leciutko bo to początek. Nie jem nie piję, ale też nie marznę. Udaje się wciągnąć całym sobą w lekturę audiobooka. Radek coś do mnie mówi, ktoś nieraz coś krzyknie, ale ja nic nie rozumiem. Nie mogę i nie chcę na tym etapie się rozpraszać. Dublowanie od 3-4. okrążenia zachodzi w zasadzie non-stop. Nie utrudnia to bardzo biegu, nie walczymy też o jakieś ważne sekundy. Daniel toruje trasę i osłania przed wiatrem. Czuję się tak komfortowo, że czasami gorzej mi się leży na kanapie 🙂

    Ale wszystko co dobre ma swój koniec – jest już 50. okrążenie. Patrz pan jak to zleciało 🙂 Daniel daje znaka, że jeszcze kilometr i będzie przyspieszał. Tak się umawialiśmy przed biegiem – 21km prowadzenia a potem 6-7 km miał lecieć szybciej, po ok 3’35”/km. Nie chcę za nim przyspieszać. Trzeba zachować pozory pokory do dystansu. Teraz patrzę, że drugie 10km wyszło nieco szybciej, średnie tempo na 21. kilometrze to już 3’38”/km.

Samotna walka

   Zarządzanie tempem jest już po mojej stronie. Od razu czuję też siłę wiatru na prostej przeciwległej. Teraz z każdym okrążeniem trud będzie istotnie narastał. Coś mnie zaczyna uwierać w tych warstwach ubrań. Wszystkie już porządnie nasiąkły od potu i jakoś nie ma lekkości w ruchach. Staram się to ignorować.

 

    Nie tracę wiary i trzymam tempo. Mam duże zaufanie do siebie, że to wszystko ogarnę jeszcze przez jakiś czas. Zaufanie do siebie to jest coś innego niż wiara w siebie. Zaufanie wynika z doświadczenia tzn. jeśli już to przeżyłem tzn. takie tempo na tym etapie i dałem radę, to teraz będzie tak samo. W tym momencie nie jest istotne, że warunki są zupełnie nieporównywalne. Zawsze rozważam wariant przesadnie optymistyczny. Nie chodzi tutaj o chłodną i racjonalną ocenę sytuacji – wręcz przeciwnie. Zakładam, że wiarą i zaufaniem zdołam nagiąć kilka prawdopodobieństw 🙂

   Szukam luzu, żeby jeszcze to wszystko było bez wysiłku, żeby szło siłą rozpędu. Trochę taktyka w stylu „pokonać dystans jak najmniejszym nakładem sił”. Od czasu do czasu zerkam na autolapa – pokazuje 3’40”-3’43”/km. Zakładając, że stryd nie dolicza dystansu to obstawiam, że lecę poniżej 3’40”/km. No i tak rzeczywiście było. Teraz widzę, że trzecią dyszkę zabrałem po 3:38”/km.

    Słucham Harari’ego. Jest rozdział o wolności. Ja przecież jestem wolny i niezależny jak nikt inny 🙂 Noah jednak wmawia mi, że to tylko pozory. Wszechobecne gps-y, kamery, śledzenie zachowania w Internecie to nic innego jak permanentna analiza pod każdym względem. Codziennie karmię algorytmy budując wielką bazę big-data. W zamian otrzymuję pozornie przypadkowo idealnie dopasowane oferty rzeczy, których akurat gdzieś szukałem. Dobra – wiem to wszystko, pracuję przecież w IT 🙂 Nie mniej usłyszeć to co wiem, ale w całej spójnej wypowiedzi i od razu ze wskazaniem potencjalnych zagrożeń z tym związanych daje powód do chwilowej zadumy. Mogę dumać – przecież mam czas, nie mam nic lepszego do roboty.

Maraton za mną

    I tak nad tą wolnością się zadumałem, że minął mi maraton. A to oznacza 105 okrążeń w nogach. Zerknąłem na ekran – jest silnie poniżej 2h 35′, dokładnie było w 2h32’37” (3’38”/km). Kojarzyłem, że przed rokiem było 2h40′ więc teraz idę na poprawienie swojego rekordu. Czasami zerkam na autolapy – wpadają cały czas w okolicach 3’43”. Tempo po prostu samo się utrzymuje. Nogi się kręcą, nic nie walczę ewidentnie ktoś mi pomaga 🙂

    Zrobiło się dużo cieplej, ale nadal zimno. Moje rąsie w zasadzie nadają się do chwycenia butelki i to koniec ich możliwości. Są zamarznięte i sztywne. Zmiana butów pewnie zajęła by mi około 10 minut więc z tego rezygnuję 🙂 Coś bym jednak już z tym swoim mało wygodnym strojem zrobił. Już mi jest po prostu bardzo niekomfortowo. Pod pachą z każdym ruchem ręki coś mnie obciera, z tyłu pod kolanem leginsy się zmarszczyły i mnie tak piją 🙂 że nie potrafię się na tym nie skupiać. Opcja zamiany leginsów odpada bo nie ma na co. Będą z tego jakieś większe rany – wiem to. Wyleczę się ze wszystkiego po zawodach, nie użalam się i bagatelizuję wszelką niewygodę tzn. staram się bo to nie jest takie proste.

Jeszcze słuchawki rozłączyły się z telefonem 🙂 Walczę i paruję bluetootha 🙂 Trochę hity się robią, ale bez sygnału w uszach będzie nuda. Jeszcze nie na tym etapie, wolę żeby coś do mnie mówiło. Po kilku okrążeniach walki udaje się uruchomić prawą słuchawkę, lewa umarła. Jadę zatem na jednej, kilka okrążeń muszę się przestawić bo jest dziwnie niesymetrycznie i dodatkowo słyszę strasznie dużo dźwięków z otoczenia 🙂

 

Słuchawki sterowane dotykowo – samo ZŁO! 🙂

    Na bieżni coraz więcej osób siłujących się ze zmęczeniem. Maraton to jest taki pierwszy etap w ultra. Niby już coś konkretnego nabiegane, zmęczenie już konkret a do mety daleko. Ja wierzę, że jeszcze nie dotarłem do półmetka. Trudno sobie w takim momencie optymistycznie przedstawić, że został mi do przebiegnięcia jeszcze jeden maraton a potem już tylko finish 🙂 Skutecznie uciekam przed swoim „kryzysem”, ale pozornie im szybciej uciekam tym szybciej on mnie goni 🙂 I tak się ganiamy po tej bieżni.

    Zaczynam odczuwać jakieś niebezpieczne skurcze po prawej stronie tułowia – tych to się zawsze obawiam. To jest u mnie już trochę standard, że tam się coś odzywa. Dopiero minąłem maraton, to jeszcze nie jest czas na postój i na odpoczynek. Chodzi mi to jednak już bardzo po głowie 🙂

    Na tym poziomie zmęczenia nawet taka niewinna myśl o postoju potrafi się szybko zmaterializować. Mam wypracowaną jakąś odporność na takie myślowe zaczepki, ale jest ona ograniczona. Lepiej więc odganiać takie prowokujące myśli. Problem z ludzkim mózgiem jest jednak taki, żeby coś zanegować musi sobie to najpierw wyobrazić. I tak np. powiedzenie sobie „tylko nie myśl o różowym słoniu” powoduje, że właśnie tym słoniu natychmiast pomyślimy 🙂  Dobra – zostawmy słonia w spokoju i wracamy na stadion.

 

fot. Krzysztof Podsiadły

    Jestem ponownie na pierwszym torze na Podskarbińskiej. Mamy na tarczy godzinę 11:40. Dziewczyny w domu pewnie szykują kawkę i siadają do deseru. Ja jestem oazą spokoju – tutaj mi NIC nie przepadnie. Zasada z deserem u Nożyńskich jest taka jak w lotto, niezjedzone desery się kumulują i NIE przepadają 🙂 Pracuję jeszcze nad zasadą „zwycięzca zgarnia WSZYSTKO” 🙂 ale to bedzie ciężko wdrożyć.

    Co do biegu – chłodna analiza na tamtą chwilę wyglądała tak: tempo jest poniżej 3’40”/km i już tego nie oceniajmy 🙂 Następnym punktem kontrolnym jest 50. kilometr. Nie czuję obaw co do utrzymania tempa do tego punktu. Lecę tam i póki co nic więcej mnie nie interesuje. No i poleciałem. Ponownie zainteresowałem się na kilkanaście minut tym, co chce mi przekazać Harari. Nawet go słucham, ale chyba już nie podążam za nim w tej wędrówce myśli. Za chwilę zaliczam 5 dyszek w czasie poniżej 3h 3′. Mam odniesienie do Wingsa z poprzedniego roku – tam było równo 3h więc da się szybciej. Nie jest więc to jakiś mój maks. Robię jeszcze 2-3 okrążenia i muszę już zrobić pierwszy postój przy stoliku. Jakoś ten ubiór muszę poprawić bo za bardzo mi to przeszkadza. Zajrzałem do torby licząc, że magicznie pojawią się krótkie spodenki, których przecież NIE wziąłem – ale nie ma cudu 🙂 Chwilę się rozciągam, piję i lecę dalej co tu będę tak stał.

 

Radek Gozdek – 6 godzin pełnego wsparcia 🙂

    Ruszyłem, z początku ciężkawo, ale do swojego tempa nie udaje się już wrócić zachowując przy tym luz. Lecę po 5′ wolniej na kółku czyli okolice 3’54”/km. Po tym postoju jest gorzej, ciężko wpaść mi w ten „flow”. Nie ma się co czarować – jest już trud, ale tempo poniżej 4’/km nadal jest w miarę komfortowe bez piłowania. Przestaję patrzeć na tempo, teraz już biegnę tak, jak pozwala na to samopoczucie. Pod kolanem to już mam na bank żywą ranę. Wpada 60. kilometr – 150 okrążeń. Jeszcze jakoś z pięćdziesiąt kółek i stąd znikam 🙂

    Biegnę dalej, w jednej słuchawce. Harari opowiada mi jakieś farmazony, które słucham już z mizernym zainteresowaniem. Teraz mam kontakt z innymi biegnącymi. Czasami z kimś zamienię słowo ot tak, żeby zająć swoje i innych myśli czymś innym niż tylko rozmyślaniem nad bólem.

 

Sebastian Zasępa – Team Zabiegane Dni

    Sebastian Zasępa (#TeamZabieganeDni) – biegacz z Ursynowa mnie dopinguje za każdym razem gdy się wyprzedzamy. Też dopadł go lekki trud, ale ze świeczką szukać takich na bieżni których nie dopadł. Patrycja Bereznowska, Damian Falandysz i Leszek Małyszek – Ci wydają się jacyś bardziej niezniszczalni. Chyba się nie zatrzymują nawet na chwilę, ale trudno to ocenić z perspektywy uczestnika. Mam z nimi tylko krótki kontakt podczas wyprzedzania, nie wiem jakim tempem biegną.

 

Uradowani biegacze – to jest prawdziwa twarz ULTRA 🙂

Kryzys

    W sumie to bez większego cierpienia i bólu dobiegam w okolice 75. kilometra (185. okrążenia). W tych okolicach zaczyna jednak robić się u mnie lichutko. Z okrążenia na okrążenie nagle nie da się biec. Mam skurcze dosłownie wszędzie – w stopach, z przodu przy piszczelach 🙂 no dramat. Po dwóch okrążeniach zadumy orientuje się co się popsuło. Zapomniałem o piciu! Ale żeby było trudniej się w tym pokapować, to coś tam piłem, tylko że to były skromne ilości i to jeszcze mało wartościowej herbaty. Zagapiłem się z tym jak początkujący ultras. Temperatura dzięki słońcu trochę podskoczyła no i teraz jest ciemna mogiła. Płacimy gapowe.

 

To już nie przypomina biegu – okolice 77. kilometra – minimalne ruchy żeby nie prowokować skurczy

    Bez paniki, ogarniemy to, nie nad taką przepaścią się wisiało 🙂  Tylko uprasza się o chwilę cierpliwości i zaraz się rozkręci. Piję izotonika, duuużo izotonika. Swoje napoje już wypite – tutaj też poległem na planowaniu – więc korzystam ze wspólnego stolika. Na kolejnych okrążeniach Radek jeszcze dorzuca mi kilkaset mililitrów. Trzeba poczekać kilka kółek, aż izo rozejdzie się po ciele. Ciało jest chude, więc nie powinno to trwać długo 🙂 Izotonik rozchodził się skubany 5 dłuuuugich kilometrów. Niestety na tym odcinku porywacz „skurcz” wydrenował ze mnie okup w postaci cennych minut. Mam świadomość, że mało pijąc sam tego porywacza zapraszałem 🙂 Oceniam, że porwał mi z wyniku spokojnie 1,5 kilometra. Oczywiście mogę się trochę mylić, bo ocena z perspektywy fotela jest zwykle bardziej optymistyczna niż ta na bieżni 🙂

Odrodzenie

    Dopiero od 80. kilometra ponownie wróciła możliwość biegu. Mogę się rozpędzić, najpierw delikatnie jakby z niedowierzaniem, że to już ten moment. No jest gicior, mijam zegar, mam całe 50 minut do końca wyścigu a do wykonania planu tylko 6 km – Dariusz to się MUSI skończyć PB 🙂 Przecież ja tu widzę najmarniej jeszcze dyszkę 🙂  Ile to jest dyszka? Pisałem to na samym początku. To jest NIC jednak zapał do jej pokonania mając już 80 km w nogach jest taki – średni. Tutaj cała praca do wykonania jest w głowie, już nie w nogach. Trzeba tak sprytnie manewrować perspektywą, żeby wydawało się, że to jedyne czego pragniesz w tym momencie i to nie jest to trudne.

 

Ponownie mogę biec

    Najpierw policzyłem ile to okrążeń – będzie około 25 – to się tak wydaje, ale to jest jednak dużo. To może: „dasz radę, to tylko 50 min biegu”!  Nadal mało motywujące. Lecę szybciej niż 5min/km, więc trzeba biec więcej niż 10km. Dobra, ale zaraz, jestem na 80km, więc to jest walka nie o JAKIEŚ 10 km tylko o rezultat na poziomie  90km! O właśnie i to pomogło!!! 🙂

    Jedyne o czym zacząłem myśleć to ten punkt – 90-ty kilometr. Jeszcze okrążenie, żeby to sobie zwizualizować, żeby zakotwiczyć myśl i ruszyć żywiej. Jeśli chodzi o zmęczenie to naprawdę nie ma tragedii. No i zaraz – mam jeszcze jeden dopalacz! Zupełnie o nim zapomniałem. Na ostatnią godzinę przygotowałem zmianę audio. W poczekalni siedzi żelazny repertuar z czasów studenckich. Agresywne nuty i Rysiu Peja. Na końcu wyszczególniam te utwory bo rzeczywiście NIOSĄ 🙂 Popycham szybko tracki do przodu i wjeżdża „Szacunek ludzi ulicy”. To jest odczuwalna zmiana! Teraz to się liczy! Aż szkoda, że mam ten bit tylko w jednym uchu. W stereo ruszyłbym szybciej 🙂 Bit jest tak znakomity, że gdybym to zapodał na nie zmęczone ciało to hamowanie by nic pomogło 🙂

    Wchodzę na tempo w okolicach 3’58”-4’10”, ale to już nie leci się samo. Muszę intensywnie pracować, mocno się zaangażować w ten bieg. W sumie to dobrze, najwyższy czas, żeby się zaangażować. Lecę z każdym okrążeniem szybciej, jest jednak jakiś szklany sufit. Te niewygodne ubrania, zmęczenie i odwodnienie, to wszystko postawiło barykadę na poziomie 4’/km i nie da się przez nią łatwo przebić.
Mam jeszcze mini postój. Około 88. km porywaczowi „skurczowi” trzeba było jeszcze trochę dorzucić 🙂 Uznał, że dostał za mało. Nie jest tak źle jak było na 75. km. Jest lepiej – robię trzy skłony i lecę dalej. W słuchawce Szkoła życia – ależ się dobrze biegnie! Radek krzyczy, żebym przyspieszył bo jakiś rekord jest w zasięgu. No weź tu podkręć tempo jak już lecisz na oparach 🙂 Rzucam do niego dowiedz się najpierw ile dokładnie ten rekord wynosi. Na następnym okrążeniu już wiem: 92 km z hakiem. Kończę 225 okrążenie czyli zaliczam 90 km. Zegar pokazuje 5h51min i jakieś tłuste sekundy. Ok szaro to widzę, ale zawalczę, co mi szkodzi.

    Jeszcze bardziej się rozpędzam. Na 3 minuty przed końcem jest wystrzał sędziego. To dlatego, żeby wszyscy się ocknęli z letargu i zaczęli poważnie myśleć o finiszu 🙂  Mam 228 okrążeń i 3 minuty do końca, minimalnie przyspieszam i przesuwam track na Randori„. A to jest nie byle jaki kawałek!
Zaliczam 229-te kółko, zerkam na zegar 5h 58min 35sek. Tu już nie ma przeliczania, wyciskam wszystko co mam, jeszcze kogoś minę, jeszcze złożę się na wirażu. Na ostatnim okrążeniu oddaję jakieś 98% mocy na tamtą chwilę. 2% muszę zatrzymać na podtrzymanie podstawowych procesów życiowych 🙂 Finiszuję, 15 metrów przed linią z zegarem pada strzał – kończę z wynikiem 91 km 975m. Poprawa o ponad 6 km!
O rany, można na legalu przejść do marszu. Czuję te kilometry w ciele, ale konstrukcja organizmu na szczęście jest taka, że zalewa to wszystko endorfinami a te działają jak znieczulenie. Sobotni plan wykonany z nawiązką, jest EXTRA! Już po kilku minutach czuję, że w sumie to mógłbym pobiec trochę szybciej 🙂 Ale nie czarujmy się – nie mógłbym bo bym przecież pobiegł. Prawda jest taka, że to było wszystko co tego dnia, w tych okolicznościach miałem do zaoferowania.

Słowo podsumowania

    Mój start można podsumować tak: źle się zapowiadało a wyszło całkiem przyzwoicie. Cała ta przedstartowa niechęć związana z pogodą i samopoczuciem finalnie odegrała mniejsza rolę niż początkowo się spodziewałem. Przed wyścigiem 86km brałbym w ciemno, o 90km bałbym się myśleć, a 92 km nie było nawet w sferze marzeń.
Podczas imprezy wybiegałem najlepszy rezultat w historii PL na bieżni (poprzedni 91,270 km (2006) należał do Jarosława Janickiego). Jednocześnie zabrakło 200 metrów do rekordu Tomasza Chawawko 92,188 km (2004). Po drodze zaliczyłem najszybsze 50km w historii PL (poprzednie było też moje sprzed roku)  na bieżni.

Tak wyglądała moja sobotnia walka:

 

Po wyścigu oczywiście spojrzenie przez pryzmat tego co nie zagrało, a nie zagrało kilka rzeczy – przede wszystkim nauka jest taka:

  • Maraton czy 50. kilometr w ultra to nie jest żaden punkt kontrolny po którym można się rozluźniać a już na pewno bezkarnie się zatrzymywać. Trzeba biec i próbować odpoczywać w biegu.
  • Uwaga dotycząca picia – w zasadzie powtarza się przy okazji każdego mojego ultra: więcej pić. Serio – czy to tak trudno zrozumieć? 🙂 Nawet nie chodzi o to, że ja o tym zapominam. Tylko nawet jak pamiętałem żeby się napić to czułem, że jeszcze kilka okrążeń bez picia polecę bo nie mam miejsca w żołądku. Sorry, ale musi się to miejsce znaleźć bo to jest proszenie się o problemy. Tym bardziej jak się biegnie w trzech warstwach ubrań, czopce i ocieplanych leginsach. Ale uwaga: w tym momencie robię żelazne przypomnienie na marzec 2022 r. żeby w ciszy to przemyśleć i zaplanować lepiej 🙂
  • Ubiór – no to jest jedna z większych moich porażek na tych zawodach. I chociaż częściowo mogę siebie tłumaczyć tym, że większość zawodników też była ubrana „na długo”, to jednak wypadałoby przynajmniej wziąć alternatywny, lżejszy strój i obmyślić szybki sposób jego podmianki.
  • Tempo – a z tego to akurat jestem bardzo zadowolony 🙂 Gdyby zawody były dzisiaj to zacząłbym je dokładnie tak samo. To co można by ulepszyć, to spróbować namówić jakąś większą paczkę harpaganów na prowadzenie np. do 60. kilometra. Wtedy byłoby wprost bajecznie. Na pewno pomogłaby też rywalizacja – tutaj są mocni kandydaci: Andrzej Piotrowski 'Meloniq’ w tym roku jest mocny, musi tylko pobiegać na treningu ze dwa razy np. 10x1km czy coś w tym stylu 🙂 i będzie szybszy. Następnym kandydatem jest Kamil Leśniak – srebrny medalista MP 100 km – w tym roku chyba będzie na zawodach mocno błyszczał. Gdyby do tego dodać pacemakerów to ja widzę to wszystko w kolorze „pudrowy róż” 🙂

    Jeszcze daję porównanie śladu walki Andrzeja i Małgorzaty Pazdy-Pozorskiej (uzyskany najlepszy wynik w historii 80km 733m). Pragnę zwrócić uwagę na równy rozkład tempa Małgorzaty. Ale takie rzeczy to dopiero w momencie dobrego poznania swoich możliwości i posiadania dużego doświadczenia.

 

Podziękowania

 

    Ogromne podziękowania należą się organizatorowi Pawłowi Żukowi i osób go wspierających, wolontariuszy. To że my tak sobie biegamy, wpadamy na godzinę 8 w sobotę na gotowe i znikamy o 15:30 nie byłoby możliwe bez zaangażowania tego gościa. Jak dodamy do tego trudności związane z zamieszaniem pandemicznym, to aż trudno uwierzyć że impreza się w ogóle odbyła. Wszyscy chyba pamiętamy jakie hity działy się z Mistrzostwami w Maratonie w 2020 roku.

 

Paweł Żuk – jakby ktoś nie wiedział 🙂

    Mega podziękowania dla Radka Gozdka który umiał znaleźć nieudawaną radość w 6 godzinnym czuwaniu na bieżni. Oczywiście On jest spryciarz i sobie to odpowiednio zorganizował, nie mniej to jest jego prywatny czas, poświęcony po to, żeby inni mieli łatwiej. Wielkie dzięki za pomoc!

 

Radość jednych,cierpienie innych w jednym kadrze 🙂

    Podziękowania należą się także wszystkim krążącym na stadionie, zarówno po małym jak i dużym kółku. To naprawdę wyróżnienie znaleźć się i móc rywalizować w grupie tych mocarzy! Większośc już kojarzę bo to była trzecia impreza na której w większości spotykam te zacne twarze. A przecież dopiero się rozkręcamy!

    I teraz podziękowania dla Was – jak przeczytaliście całość to wielki szacunek. Możecie sobie zaliczyć jako kolejna przeczytana książka w tym roku 🙂

Oczywiście relacja była pisana przy bitach poniższej playlisty czyli przy sączących się nutach Rysia 🙂

Pani od polskiego na pewno by to skomentowała w stylu: Dariusz jak ty się wyspecjalizowałeś w laniu wody! A taki lakoniczny i cichutki na języku polskim siedziałeś. Żałuję, że wyceniłam cię na słomianą czwórkę 🙂

Los comentarios w temacie Waszych doświadczeń w ultra, ale też uwag co mógłbym zrobić lepiej – mile widziane.

 

 

Rysiu Peja – tracki na mojej playliście

1. Szacunek ludzi ulicy
2. Reprezentuję biedę
3. Kurewskie życie
4. Wstecz (staszica story 3)
5. Ona by tak chciała
6. Szkoła Życia
7. Bragga
8. Tak bardzo chcę
9. Nie-kocham hip hop
10. Randori

 

Wyniki oficjalne

3 komentarze

  1. No świetny tekst. Potwierdzam, Dariusz spał jak ptak na plechach Daniela – jedną połową mózgu. Takiego biegowego flow jeszcze nie widziałem. I jak się puszył przed startem – „ja wszystko wiem, tylko podawaj picie jak poproszę”. A nawet mój siedmiolatek lepiej się już ubiera – odpowiednio do temperatury 😉 Ale to się poprawi.
    By nie było – Darek nie pił mało. Pił za mało, zwłaszcza przy tym lekko nadmiarowym ubiorze, dodatkowo nie było tego widać z zewnątrz

  2. Brawo gratulacje i szacun Panie Biegaczu 👍… a picie i ubieranie się ćwiczy się w knajpach i galeriach handlowych…Ty Nie musisz iść tą drogą 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Opublikuj komentarz