Biegam

    Pierwszy tydzień sierpnia pod kątem treningowym nie był imponujący. Z drugiej strony patrząc na sam kilometraż, zrobiłem prawie 110 km. Ostatnio tak dużo biegałem w kwietniu tego roku, kiedy na szybko zmodyfikowałem trening pod WFL. Lipiec zamknąłem z kolei z wynikiem 375 kilometrów.

    Kolejny tydzień sierpnia także nie zapowiadał mocnego trenowania. Po pierwsze miałem urlop, co nie sprzyja skupieniu na treningu. Po drugie zaplanowałem pobyt na wiosce i mniejszą lub większą pomoc w projekcie Żniwa2017 🙂 .

Układ dnia podczas takich projektów nie sprzyja treningowi. Poranne bieganie to nie moja bajka a wieczorem ostatnią rzeczą której się chce, to wyjście na trening. Nie wspominając już o jakimś akcencie. Założyłem sobie zatem od razu, że zrobię 2 najwyżej 3 wybiegania i niczego więcej nie uda się zrealizować.
Niestety od razu w poniedziałek zemściło się szaleństwo na zjeżdżalniach w hotelowym aquaparku. Coś nie zadziałała kulo-odporność 🙂 . Ujawnił się jakiś uraz w szyi i w efekcie 3 dni chodziłem sztywny nie mogąc kręcić głową (głównie w prawo 🙂 ). Nie mogło być mowy o bieganiu bo nawet żywsze chodzenie sprawiało ból.

Poniedziałek-Środa

W zasadzie to nie robiłem nic, tylko oglądanie TV i krzątanie się po obiekcie 🙂 .

Czwartek

Od wtorku szyja odpuszczała ale bardzo powoli. Dopiero we czwartek wykonałem jakiś wysiłek i cokolwiek pomogłem w żniwach 🙂 . Jak klasyczny turysta z Warszawy odpoczywający na wiosce nie można było nie zrobić sobie foty z kombajnem w tle 🙂

W południe postanowiłem przetestować się w lekkim biegu.  Wyszedłem chcąc pobiec kilka kilometrów lekkiego rozbiegania. Udało się zrobić 8 kilometrów po 4’16”/km z HR 137 ud/min. Całkiem nieźle to wygląda jeśli chodzi o liczby, ale co któryś krok szyja dawała znać o sobie. Skończyłem z umiarkowanym optymizmem.

Piątek

Piątek był dużo lepszy. Po szwędaniu się po polach i szarpaniu z balotami słomy 🙂 znalazłem jeszcze chęć na bieganie.

Może nic nadzwyczajnego ale rozbieganie ponad 13 kilometrów w tempie 4’18”/km zrobione. HR ten sam co dzień wcześniej. Bez szału, ale w kontekście kontuzji byłem mega zadowolony, że w ogóle coś da się biegać. W perspektywie zbliżającego się startu w półmaratonie te osiągnięcia obiektywnie były liche 🙂 . Ale z tym nic nie mogłem zrobić, nie chciałem się faszerować środkami przeciwbólowymi.

Sobota

Kontuzja odpuszczała zatem pokusiłem się o coś mocniejszego. Wyszedłem na BNP zaczynając od około 4 min/km i dobijając do 3’40”/km. No teraz tu już był pełen optymizm. Całość wyszła po 3’45”/km w sumie 17,5 kilometra z kadencją 180. Przyzwoity trening i powrót do gry 🙂

Niedziela

Przerwa. Niestety nie składało się przez cały dzień żeby wyjść na bieganie. Ale po 3 dniach pseudo-treningu mogłem odpocząć i dać szansę na dalszą regenerację szyi. Skończyłem tydzień z oszałamiającym wynikiem 43 kilometrów na liczniku – szał! 🙂 . Wiedziałem że z takim trenowaniem na półmaratonie Praskim 2 września, co najwyżej mogę przyjechać jako kibic. Zostały 3 tygodnie treningu. Można było zrobić tylko jedno: od poniedziałku dokręcić śrubę  🙂 . Jak pomyślałem tak zrobiłem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Opublikuj komentarz