Zawody

Drugi start kontrolny za mną. Wynik miał pokazać w którym punkcie jestem na drodze do złamania 2 h 25 min w maratonie. Odczucia są – że tak powiem – ambiwalentne 🙂

Lekki kontekst co się działo przed startem: Ostatni tydzień przed półmaratonem w treningu lekko wyluzowałem. Zrobiłem jeden long run 20 km i jeden akcent 8×1 km. Reszta to rozbiegania. Wyszedł tydzień z nieco ponad 60 kilometrami, zatem dobry tapering. Dodatkowo poprzedni tydzień też nie był ciężki. Można zatem było oczekiwać dobrego rezultatu na mecie. Ale powoli z tą oceną 🙂 .

Pogoda na półmaraton była doskonała. Inaczej niż w latach poprzednich, zawody były rozgrywane wieczorem – start o 20:30. Ogólnie zamysł dobry w kontekście ewentualnego upału, ale nie ma rozwiązań idealnych. Było chłodno, 14 stopni, brak deszczu niewielki wiatr do tego doskonała płaska trasa. Nie doceniłem tylko przeciwnika w postaci mokrego asfaltu – o tym później.

Na biegu pierwszy raz wypróbowałem w zegarku Garmin Virtual Partner’a. W skrócie działa to tak: definiuję jaki dystans biegnę i  podaję oczekiwany czas na mecie. Podczas biegu na bieżąco to cudo, na podstawie GPS pokazuje, ile sekund jestem za lub przed wirtualnym przeciwnikiem. Czas docelowy ustawiłem na swoją życiówkę czyli 01:10:34 z kwietnia 2016 roku. Oczywiście na życiówkę nie byłem gotowy, ale jak już grać to all-in’em 🙂 .

Przed startem lekka rozgrzewka około 1,5 kilometra + namiastka rozciągania. Zabrakło jedynie przebieżek – był taki tłum że strach było się rozpędzać 🙂 .
Ustawiłem się na pierwszej linii. Jeszcze piona z faworytem Marcinem Chabowskim i Mariuszem Giżyńskim. Odliczanie i ogień. Ruszyłem jak zwykle delikatnie. Pierwszy kilometr i tak wychodzi szybciej. Dobiegliśmy do pierwszego zakrętu, w ulicę Grochowską i tu zdziwienie – bardzo słaba przyczepność! 3’20”/km to nie są kosmiczne prędkości, ale z każdym krokiem czułem minimalny uślizg buta. Dodatkowo zmiana techniki z biegania z pięty na bieganie na śródstopiu zadziałała na moją niekorzyść. Ale nie ma co się rozczulać pomyślałem – na maratonie też może być ślisko.

Przed pierwszym kilometrem uformowała się obiecująco wyglądająca grupa. Biegliśmy w pięciu. Nikogo z tej grupy nie znałem. Na pytanie „na ile biegniecie?” – brak konkretnych odpowiedzi 🙂 . Pomyślałem, że i tak nie jest źle, przynajmniej od początku nie jestem zdany samotną walkę z czasem. Pierwszy kilometr 3’18” – dobrze. Następne międzyczasy w granicach 3’20”. Nie wychylałem się zbytnio, żeby dodatkowo nie podkręcać tempa, Było to dla mnie i tak o 1-2 sekundy za szybko. Po technice biegu dwóch kolegów wyglądało to naprawdę obiecująco. Chodziło mi o to, żeby maksymalnie długo grupa się trzymała razem. Jak zwykle, nie interesowało mnie miejsce tylko czas na mecie.  Na pierwszym punkcie kontrolnym – 5 km – zameldowaliśmy się już we czterech – jeden z grupy odpadł. I tutaj uwaga co do pomiaru czasu:

Naprawdę nie rozumiem jaka jest trudność w tym, żeby poprawnie ustawić punkty kontrolne. Według GPS pierwsze 5 kilometrów przebiegłem w 16’41” czyli średnia 3’20”/km. Na punkcie kontrolnym czas 17’38” czyli średnia 3’32”/km. Przy tym tempie to jest różnica około 300 m! I może bym zwątpił w mój GPS, ale patrząc po międzyczasie czołówki, pierwsze 5 km przebiegli ze średnią 3’07”/km – no jakoś nie mogę w to uwierzyć. Ale zostawmy te żale i nie drążmy już tematu 🙂 . Datasport ewidentnie NIE dał rady.

Międzyczasy z Datasport.pl

 

Międzyczasy z mojego GPS

Pierwsze 5 km minęło w zasadzie bez zmęczenia. Następny punkt kontrolny 10 km – ja cały czas świeżutki 🙂 . Przed każdym zakręcie konsternacja w którą stronę biec – było naprawdę ciemno 🙂 . W efekcie biegliśmy zygzakiem, jak się potem okazało nadrabiając na trasie ponad 100 m. Przy nawrotkach zwolnienie do zera a następnie niezbyt dynamiczne nabieranie prędkości – jak na lodowisku 🙂 .

Pierwsze oznaki zmęczenia zaczęły pojawiać się na około 13. kilometrze. Cały czas tempo w okolicach 3’20” (według GPS) więc bez paniki. Trochę straciłem czujność, zacząłem w głowie planować trening na najbliższy tydzień 🙂 . Zostało w końcu tylko 3 tygodnie do startu. Zwykle po Półmaratonie Praskim były 4 tygodnie, tym razem w kalendarzu ciasno 🙂 .
Międzyczas 15-go kilometra – 3’28”/km – no szlag! Od razu zerwałem tempo wychodząc na prowadzenie. Poszedłem po 3’12”/km – to było trochę za szybko. Niestety jeden zawodnik nie wytrzymał i odpadł. Zostało nas trzech. Ustaliłem w grupie że zmieniamy się co 500 m ze względu na dający się we znaki czołowy wiatr.  Rzeczywiście było już bez czajenia 🙂 . Solidarnie co kilkaset metrów ktoś dawał zmianę. Na GPS niestety cały czas zbyt wolno, wiatr nie pomagał, ale trzeba było walczyć. Na około 18 kilometrze zostaliśmy już tylko ja i Radosław Helon – (BTW rocznik 1994 🙂 ).

Jeszcze zdopingowałem kolegę żeby się niepotrzebnie nie nastawiał na sam finisz bo miejsce mnie nie interesuje. Najważniejszy jest czas. Dobrze to zrozumiał 🙂 – dawaliśmy sobie niby mocne zmiany, ale tempo nie chciało już wzrastać. 19 kilometr w 3’26” – no nie wierzę, obstawiłbym że pobiegliśmy co najmniej 5 sekund szybciej. Po 20-tym kilometrze jakieś dzikie zakręty, biegliśmy od pobocza do pobocza nie wiedząc w którą stronę będzie zakręt. Gdy już mniej więcej wiedziałem gdzie jestem, zebrałem się lekko do długiego finiszu, ale za chwilę już była meta. Czas 01:11:19 – 45 sekund gorszy od życiówki. Ostatecznie ten młody 🙂 uzyskał taki sam czas, ale jakieś dziesiąte sekundy był jednak przede mną. Jak to podsumował Bartek Olszewski: elementarny brak szacunku dla starszych 🙂 .

Na mecie mimo wszystko stać mnie było na uśmiech 🙂 – fot. P. Haltof

Jeśli chodzi o wynik to tak jak napisałem na początku – odczucia są mieszane. Z jednej strony ten czas jest cienki, nie daj mi NIC, to jest ZERO/NULL 🙂 . Ustawiając w kolejności to trzeci mój wynik w półmaratonie, ale takie statystyki to sobie można na emeryturze wnuczkom pokazywać 🙂 . Średnia z biegu: 3’23”/km, w kontekście tego co mam biec na maratonie – 3’26”/km – budzi silny niepokój.

ALE 🙂 – z drugiej strony ten bieg to doskonały trening w mocnym tempie. W 2015 roku przed pobiciem życiówki nabiegałem na Półmaratonie Praskim 01:10:52. Maraton 4 tygodnie później skończył się na 02:25:13. Patrząc na tę analogię – nadal jestem w grze 🙂 . Ponadto nikt z pierwszej trójki także nie pobił życiówki – a jednak się bardzo cieszyli – no przecież nie z nagród 🙂 .

Wniosek: nie ma co płakać nad tym wynikiem, jest lekki niedosyt ale robię swoje 🙂 . Dokładam trening i focus na bieg za trzy tygodnie.

 

 

 

6 komentarzy

  1. Firma pomiarowa nie jest odpowiedzialna za wyznaczenie miejsc do pomiaru czasu. Oni rozstawiają się tam gdzie organizator wskaże.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Opublikuj komentarz